sobota, 23 listopada 2013

ŻYCIE CODZIENNE - jak wstać, przeżyć poranek i wygrać z zabójczymi skarpetami :)

     O nie, chwila nieuwagi i czego ja się dowiaduję? Że trzaskają Wam kręgosłupy jak zapałki. Co poniektórzy dźwigali z rotacją, a właściwie dźwignęli raz (a nie mówiłam?), inni przesuwali bufety i kredensy, ratując dobytek przed żywiołem chlustającym z rur, a pewien Artysta tak niefortunnie się schylił, że, jak się okazuje, wystarczyło.

Zacznijmy zatem razem dzień :)
Witaj dzionku! Jakiś ty piękny! I hoł siup wyskok z łózka. Żart. Błąd. Tego nie robimy nigdy. Metryka swoje, a dyskopatia swoje.

Generalnie można popaść w depresję - jak tu zacząć dobrze dzień, kiedy trzeba pamiętać o tylu rzeczach, że już sama ich świadomość wdusza ciało w materac, by złączyć się z nim w jedność na wieki. Czasem jednak trzeba wstać i to z głowa na karku a nie na poduszce. Zdradzę Wam najmroczniejsze sekrety mojego dnia. 

Oto jak wygląda poranek.

Budzę się, o ile miałam w ogóle szczęście zasnąć. Jeżeli Małż wstaje wcześniej, oznacza to drogę wolną. Jeżeli jeszcze zalega obok, a zalega od strony drogi ewakuacyjnej z łoża, to znaczy, że punkt dnia jest dłuższy o co najmniej jeden. Ciało Małża należy wtedy sforsować (nie wolno spychać go na podłogę, gdyż trzeba mieć nieustannie na uwadze zakaz dźwigania przedmiotów cięższych od 3 kg. Małż, nawet u progu śmierci głodowej, będzie zawsze ważyć nieco powyżej 3 kg. A więc :


Kiedy rankiem się obudzisz,
dyskopato, tobie radzę
że nim rano pacierz zmówisz,
musisz mieć coś na uwadze:

Że nie wolno tak, jak leżysz
nagle z łóżka się podnosić!
Musisz przewrót na bok przeżyć
a nie proste plecy wznosić.

Krótko mówiąc, zakaz brzuszków.
Na bok, potem nóżki zwiesić
takie to wstawanie z łóżka
(w nocy możesz sobie grzeszyć).

WSTAWANIE ZE SKŁONEM
KOŃCZY SIĘ ZGONEM!


     Następnie, jeżeli udało nam się wstać bez rozwałkowania osoby leżącej obok w łóżku (tak, niestety, KULAMY się po niej), kroki kierujemy do łazienki. A tam znowu czai się setka potencjalnych wypadków. Idziemy krokiem spokojnym, by nie rzec dostojnym, mając na uwadze możliwość tego, że podłoga jest mokra. Siadamy na tronie i robimy co mamy robić, uważając na rotację kręgosłupa w momencie zetknięcia się papieru toaletowego ze śluzówką za pośrednictwem ręki. Tak, tak, i tu trzeba uważać. Wstajemy, obciążając po równo obie nogi. Aby spłukać wodę, trzeba obrócić się w stronę rezerwuaru, a nie sięgać ręka do tyłu (nie wiedzieliście, co?). Kierujemy swe ciało posuwistymi, stabilnymi krokami ku umywalce. I tu za każdym razem zderzamy się z rzeczywistością. Nie zastanawiał Was fakt, dlaczego umywalki zamontowane są tak nisko? Ja nabieram podejrzeń, że mieszkanie przeznaczone było pierwotnie dla gibbonów albo ludzi z achondroplazją. 

Mycie rąk, jak mycie rąk, każdy to potrafi (30 sekund, wiedzieliście?). No i to by było na tyle jeżeli chodzi o bezkolizyjność na trasie biała ceramika -  kręgosłup. Wszak trzeba umyć np twarz. Normalny, ups, pardon- zdrowy człowiek, nachyla się, nie zauważając problemu. Problemem dla dyskopaty z niestabilnościami jest skłon nad misą o te parę stopni, chocby po to, by sobie nie zapaćkać biustu pastą do zębów. Nawiasem mówiąc, nie wiem jak dyskopaci radzą sobie w Japonii, to koszmar chyba. Albo od razu każą takiemu zjeść trującą rybkę fugu w sushi i po kłopocie.
O ile myć zęby jeszcze można w pozycji wyprostowanej, to jak wypłukać jamę ustną? Muszę się przyznać do niecnego procederu, że nie używałam nigdy kubeczka do mycia zębów. Wiem, powinnam się wybatożyć mopem. Życie nauczyło mnie wielu rzeczy, w tym korzystania z kubeczka. Dzięki Ci życie!

Kiedy indziej zajmiemy się kąpielami i myciem głowy, tym razem dla potrzeb posta, odpuszczamy, ok? Taki mały Dzień Dziecka.

Nadchodzi pora ubierania się. Proste, mówicie? Do czasu. Dyskopatę mogą zabić majtki, a co dopiero skarpetki sztuk dwie.
Aby ubrać się, należy położyć na łóżku odzież, którą zamierzamy włożyć. Może być czysta. Następnie należy się położyć obok niej na plecach, walcząc z pokusą, by nie wpełznąć pod ciepłą jeszcze kołdrę wprost w objęcia Morfeusza. Gdy leżymy, kręgosłup ma podparcie i nie grożą mu żadne rotacje, obciążenia i gwałtowne ruchy.
 W tym momencie miał nastąpić cykl fotek autorki bloga w czasie ww czynności, lecz czytelnicy Oralnego mają przecież bogatą wyobraźnię, której tu nie będziemy trzymać w cuglach faktów. Musicie sobie wyobrazić jak prawidłowo włożyć majtki, unosząc biodra. Leżą wspaniale. No.
 Teraz pora na skarpetki. Unosi się po prostu najpierw jedną nogę i przyciąga zgiętą w kolanie do brzucha, wkłada się skarpetkę, to samo z druga noga i voila! Pamiętać należy, żeby nie unosić obu nóg naraz! To już kolejna rzecz, o której trzeba pamiętać, a jeszcze nie ma 8.00 na zegarze.. Spodnie wkładamy również na leżąco. Potem wstajemy zgodnie z instrukcją (boczkiem, boczkiem!) i wkładamy górę, co by tam nie było pod ręką- żupan, frak, czy koronki. Co należy zapamiętać?


CHOĆ JEST ŚMIESZNIE I TEŻ DRWIĄCO,
WKŁADAJ GACIE NA LEŻĄCO! 


No, jesteśmy już czyściutcy i pachnący, możemy iść w bój zmagać się z resztą dnia, o czym będzie w następnych odcinkach cyklu ŻYCIE CODZIENNE :)

Jak byśmy nie wyglądały, to i tak nas kochają! :)



Dziękuję za uwagę, proszę o lawinę komentarzy i wynurzeń :) 


środa, 9 października 2013

bo trzeba się umieć ubrać!

   Zbliżają się chłodniejsze dni. Sukienki wiszą w szafie w rządku i czekają na ponowne ocieplenie klimatu. Słońce już nie grzeje plecków, ach jakaż szkoda. Zimno nie służy kręgosłupowi choćby z kilku przyczyn: powoduje skrócenie mięśni. Takie skrócone, zesztywniałe mięśnie ściskają krążki jak w imadle i naprężają ścięgna. Dwa - w zimnych mięśniach ślamazarnie krąży krew, która w zwolnionym tempie karmi tlenem i składnikami pokarmowymi i na wolnych obrotach odbiera produkty przemiany materii.
Trzy - gdy jest zimno trzeba na plecach nosić te kilogramy koszulek, bluzek, swetrów i ciężkich jupek. Uzbiera się parę kilo dodatkowego balastu. Nie licząc torebki z niezbędnymi do życia akcesoriami typu błyszczyk, czy zeszłoroczne rachunki z banku.
Kręgosłup jest hedonistą. Nie trzeba mu dużo do szczęścia- lubi, żeby mu ciepło było, bo jest rozciągnięty i wyluzowany. Dużo ruchu, żadnych stresów! Stres działa jak zimno, dodatkowo trując hormonami. Nie może sie stresować i ziębnąć. Ergo - dla dyskopatów powinni organizowac turnusy rehabilitacyjne na Mauritiusie z gimnastyką w wodzie i opalonym egzotycznym masażystą płci męskiej (no, niech bedzie, dla mężczyzn masażystki topless sztuk dwie w palmowych spódniczkach). Turnus musi być bezstresowy, czyli wyjazd oczywiście bez rodziny. Czas pobytu - minimum 6 tygodni, pełna refundacja przez NFZ. Wybiera się ktoś ze mną?


Tymczasem oczekujący na turnus krajowcy powinni pomysleć o odzieży ochronnej i termoaktywnej. Żadnego wystawiania nerek i zakolczykowanych pępków na zimno!

Dzień zaczynamy od gimnastyki. Strój nie krępuje ruchów, nie plącze się między nogami i jest nader przewiewny:


Do biura i fabryk proponuję taki outfit:




Pod spodem luksiurna luziowa bluzeczka:


Spodnie również podkreślają naszą przynależność do kasty, a jakże:


  i wersja negatyw:


Pod spodem bielizna, oczywiście, nie zapominajmy o ciepłych skarpetach i podkoszulkach:




Dla kasty odmiennej hormonalnie zwis męski:






Nie zapominamy o podkreśleniu stanu odmiennego ciuszkiem 2 in 1 (dla tych, które chcą podkreślać ten fakt jeszcze bardziej lub dla  pań o kształtach obfitszych, aczkolwiek nie brzemiennych):

 

Wersja damska lub męska, w zależności co pokazuje USG:



Do tego buciki, bucikom poświęcony będzie osobny post, gdyż jestem fanatyczką butów. Gdybyście mnie kiedykolwiek chcieli czymś przekupiać, to pamiętajcie, że działają na mnie buty i tairamisu.

A wieczorem ubieramy się wieczorowo, czy gdzieś wychodzimy, czy nie, bez różnicy. Wyglądać wszak trzeba zawsze:






Na wieczorny spacerek ze zwierzęciem proponuję gustowne ubranko:


 No a potem inficik nocny, fosforyzujący, w razie gdyby zaostrzenie choroby przyszło po ciemku i spowolniło nasze ruchy po podłodze do prędkości ruchów robaczkowych jelit. Neonowe kolory zapobiegają stratowaniu leżących w zaskakujących miejscach przez domowników.



Po prostu MUST HAVE! :)

sobota, 5 października 2013

połknięta przez rurę, czyli wiem, co czuł Jonasz ;)

   Dyskopatia nie zabija, nie stanowi bezpośredniego zagrożenia życia, więc i podejście lekarzy do tej jednostki jest pobłażliwe. Gdy pierwszy raz wyrwało mi kręgosłup z korzeniami, a także przy drugim i kolejnym razie, lekarze, o ile w ogóle, kierowali mnie każdorazowo na badanie najtańsze, jakim jest rentgen. Jeśli się nie ma osteofitów, złamanego kręgosłupa, czy wbitej akurat sztachety, to badanie to jest chyba tylko badaniem ordynowanym pro forma, by pacjent czuł się zaopiekowany. Jest to badanie mało finezyjne i mało dokładne. Na zdjęciu RTG widać tylko i wyłącznie obniżenie przestrzeni międzykręgowych, a więc można wywnioskować dyskopatię. Nie widać jednak struktur, które chorują, a wniosek medyczny jest wysuwany pośrednio. Nie widać w jakim stanie są krążki, czy jest ucisk na rdzeń, nie widać opon, nerwów, nic.

Diagnostyka schorzeń kręgosłupa, w tym dyskopatii, którą głównie opiekuje się Kręgosłup Oralny obejmuje:

- RTG - rentgen
- KT - tomografia komputerowa
- MR - rezonans magnetyczny.

Kiedy przez kilkanaście lat wchłonęłam już na tyle dużo bekereli, że Małż mógł przy mnie czytać w nocy bez zapalania lampki nocnej, nadarzyła się nieoczekiwanie sposobność dostąpienia zaszczytu bliskiego spotkania trzeciego stopnia z urządzeniem do rezonansu magnetycznego.
Gdy odczekałam swoje (gdybym chorowała na coś uleczalnego, podejrzewam, że do badania przystąpiłabym już zupełnie zdrowa), zostałam poproszona o wypełnienie formularza kwalifikującego na badanie. Pytania o padaczkę, klaustrofobię (tu skłamałam, że nie mam, wiedziałam bowiem, że szczerość tu nie popłaca, a wręcz może mnie zdyskwalifikować), rozrusznik serca (niestety nie można odbyć badania z rozrusznikiem, no a bez też się ponoć nie da). O implanty pytanie było - prócz sztyftu pod koronką implantów brak, podobnież jak i silikonowych, niestety :/  Najgorsze pytanie dotyczyło wyrażenia mojej zgody na dożylne podanie środka cieniującego czyli kontrastu, jeśli by zaszła taka potrzeba. No i tu znowu zaczęłam się bać, że jeżeli nie wyrażę zgody, to znowu nie dostąpię łaski wejścia w trzewia urządzenia, albo, co gorsza, że badanie, owszem, odbędzie się, ale bez kontrastu to nic nie widać i żegnaj Genia. I bądź tu człowieku w zgodzie z własnymi przekonaniami i chęciami. Trochę się rozminęliśmy, ale mieliśmy jeden wspólny cel.


W końcu przyszła kryska na Matyska. Drzwi od gabinetu otworzyły się i na drżących nogach przestąpiłam próg wlokąc za sobą Małża. Stanowiliśmy doskonale medyczny przykład rodzeństwa syjamskiego o wspólnej dłoni. Pani doktor niestety odrąbała nas od siebie, kierując mnie ku przebieralni, a Małża zostawiając przed przebieralnią. Musiałam porzucić w niej tymczasowo odzienie, które miało w sobie metal, tj. spodnie, stanik, biżuterię, broń. Wyszłam li i jedynie w bluzeczce, z powiewająca pod spodem wolną piersią, w majtkach i butach. I oczywiście okularach. Krokiem japońskiej gejszy przycwałowałam ku kozetce aparatu, modląc się w duchu, żeby w tym żenującym odzieniu nie zarządzili nagle alarmu przeciwpożarowego i natychmiastowej ewakuacji. Miałam położyć się na wąskiej kozetce przypominającej wnętrze bobsleja, kierując głową ku dziurze. 

- Zaraz, zaraz, ja nie dam rady! Mam wjeżdżać z prędkością szarżującego ślimaka do tej niekończącej się tuby głową naprzód? Błagam, nie! Proszę mnie wwieźć nogami do przodu! Ja wiem, że tak to nieboszczyków, ale jeżeli moja głowa wygra w tych zawodach, to tak się skończy.
I drugi warunek - Małż musi być ze mną! Najlepiej jakby wjechał tam na mnie, ewentualnie pode mną. Jeżeli nie byłoby takiej możliwości, to musi stać przy wlocie! Jak to nie można przy wlocie? Promieniowanie magnetyczne? Aaaaa. Szkodliwe, powiada pani? E, chyba nie tak bardzo? No dobrze, to gdzie może stać? U wezgłowia? Acha, ok. Będę go widzieć? Nie? O jesuu. No dobra, ma stać za linią. Całe dwa metry od głowy. Bosz... 
Pani doktor zgodziła się na zmianę pozycji, na asystę Małża, a ulgę podkreślił spadający na podłogę głaz z mojego serca. Kolejny trzymał się mocno jak kamień żółciowy i dotyczył zdjęcia okularów. Bez okularów jestem jak niepewny kret. Niestety, wjazd w protezach ocznych był niemożliwy. Trudno, nie można mieć wszystkiego.

Zatem GO! Pod głową poduszeczka, kocyk na wierzchu, jadę. JADĘ!!!! Od razu skojarzyło mi się, że wjeżdżam do komory krematorium, pogrzebowy klimat podkreślał wyraziście Małż stojący u wezgłowia z nabożną miną i ściskanymi na padołku okularami jak pękiem kwiatów. Kiedy zaraz za moimi stopami i kolanami przyszła na połykanie moich ud przez rurę, doznałam nieodpartego wrażenia graniczącego z pewnością, że zaklinuję się tu na wieki i będą mnie wypychać z drugiej strony jak mortadelę. 

- Jesteś, Małżu?!- rozpaczliwy głos, scena jak z Casablanki.

- Jestem przy Tobie! - odkrzykuje Małż, walcząc z łopotem poł płaszcza, przekrzywiając kapelusz i poprawiając papierosa w kąciku ust ;)


Wjechałam caluśka. Z ledwością mogłam przekrzywić głowę, by zobaczyć, gdzie stoi Małż. Linia, za którą stał, zniknęła mi z pola widzenia pięć kilometrów wcześniej. Poczucie pustki, osamotnienia i narastająca panika krótkowidza. Nade mną rząd światełek jak w metrze i cichy szum chłodnego nawiewu. Chwila ciszy i... nagle wokół mnie rozszalało się Guantanamo. Jakby w rurę, w której spoczywały moje ledwo żywe szczątki doczesne waliło bejsbolami dziesięciu recydywistów, a pięciu skinów kiboli skakało po niej okutymi glanami. I tak przez okrąglutkie 20 minut. I przez te bite, nomen omen, 20 minut leciały mi po policzkach łzy, pewnie dlatego, że dmuchało mi prosto w oczy, a może tak wpływa na kanaliki łzowe pole magnetyczne ;). W dłoni ściskałam guziczek alarmowy, który miałam włączyć, gdy coś ze mną będzie nieteges. Do ostatniej sekundy walczyłam z sobą, czy już dzwonić po pogotowie, czy jeszcze zdzierżę tę agonię, w czasie której na przemian błogosławiłam konstruktora za montaż światła wewnątrz i nawiew świeżego powietrza oraz przeklinałam za całokształt wynalazku.

Wyjazd z rury należał do jednych z najszczęśliwszych momentów mojego życia, a widok Małża ucieszył mnie jak nigdy. Co te badania robią z ludźmi.

Bezpośrednio po badaniu mieliśmy w planie wyjazd do Makro. W Makro, jak w Makro. Zrobiliśmy migiem zakupy, płacimy, wychodzimy. A tu nagle jak nie zacznie piplotać bramka przy wyjściu! Zaraz pojawił się ochroniarz i sprawdza nam towar. Towar jednakże milczy. Przechodzi przez bramkę Małż, bramka jak zaklęta. Przechodzę ja - bramka wrzeszczy i świeci na czerwono. Byłam jedynym namagnesowanym produktem. Chyba powinnam przepełznąć nad tą rozmagnesowująca płytką przy kasie. I sądząc po gabarytach, kilkukrotnie.

***

Acha, wynik, no tak. Ortopeda obejrzawszy płytę CD z fascynującym filmem ze mną w roli głównej stwierdził, że hoho, mam RENTOWY kręgosłup. Ja tam widziałam tylko grube pokłady słoniny. Na zdjęciach, tak jak i w realu, są białe.


piątek, 27 września 2013

powody choroby

   Powszechnie uważa się, że schorzenia kręgosłupa dotykają ludzi starszych, ludzi otyłych, nie dbających o siebie, prowadzących siedzący tryb życia, którzy ze sportem mają styczność tylko podczas wrzutu śmieci do kosza i sztafety z pokoju do kuchni z pilotem w ręce. Tak kiedyś myślałam, o ile w tamtych prehistorycznych czasach w ogóle o tym myślałam.


a tymczasem nie do końca...
Jako dziecko i dziewczę studenckie byłam w wiecznym ruchu. Ćwiczyłam rzetelnie na WF-ie, skakałam przez skakankę, grałam w gumę, w korale, biegałam, dyndałam na trzepaku. Jeździłam na obozy, pływałam. Wtedy nigdy nie miałam nadwagi (zważcie na czas przeszły, eh), przy wzroście 169cm ważyłam 55kg, obwód pasa 64cm, budowa sportsmenki lekkoatletki. Wysypiałam się (no, jak nie czytałam do 2 w nocy), nie ślęczałam nad komputerem, bo go nie było, w TV były dwa programy, więc siłą rzeczy żyło się bardziej na zewnątrz murów.

Niemniej to ja, a nie kto inny nabawili się na przestrzeni lat poniższych schorzeń. Piszę, bo może ktoś z Was ma to samo i możemy wzajemnie się uczyć i dać po kopniaku :)

- dwupoziomowa (a może już więcej-poziomowa) dyskopatia (z kilkumiejscowymi protruzjami pierścienia włóknistego, z uciskiem na oponę rdzenia, krążki ponoć są grubości opłatka ;))

- niestabilność kręgosłupa

- zwyrodnienie kręgosłupa

- zaostrzenie krawędzi kręgów

- spłaszczenie lordozy lędźwiowej

- ponoć krótsza lewa noga, ale możliwe, że fizjoterapeuta miał zły dzień.

- coś tam pewnie by się jeszcze pomniejszego znalazło. ;)


Jak widać, jedni mają ku temu skłonności, inni nie.

Ale jest kilka rzeczy, które mają znaczący wpływ na pojawienie się dyskopatii, o czym na pewno wiecie, żyjąc z chorobą na co dzień. Przetestowane :)

1. Struktury krążka międzykręgowego są bardzo wrażliwe na brak tlenu. Tlen niestety ma pod górkę, by dotrzeć do takich zakamarków ciała, z racji choćby tego, że nie ma tam arterii. Tlen przepływa tylko na zasadzie osmozy, co jak wiadomo, nie jest żadnym wyczynem. wskutek tego, krótko mówiąc, krążek zdycha w kwasie. Gwoździem do trumny są papierosy. Dyskopaci nie powinni mieć ćmika w ustach. Oczywiście dyskopaci takie rzeczy jednym uchem wpuszczają, drugim wypuszczają z dymem.

2. Urazy mechaniczne - u mnie było to akurat dźwignięcie stołu. Stół nie był ani wielki, ani ciężki. Zrobiłam podstawowy błąd: w czasie podnoszenia mebelka byłam skręcona na bok. Tego nie wolno robić, ale człowiek uczy się na błędach. Często panom robi się przez to kuku podczas odśnieżania. Są zgięci jak scyzoryk i z obciążeniem skręcają się, by wyrzucić to co w nocy napadało. Podobnież rzecz się ma z golfistami, pewnie dlatego kij i piłeczka są takie małe, ale u nich z kolei to podobno wszyscy mają już sztuczne szczęki. Uważam, że generalnie każdy sport uprawiany ponad siły i możliwości jest kontuzjogenny, co tu kryć.

Zapiszmy w pamiętniczku wierszyk, którymi, być może raz po raz będę Was raczyć, wybaczcie ;)

Jeśli chcesz ciężar dźwigać srogi-
stawiaj zawsze równo nogi
w jednej osi z całym ciałem
broń cię Panie przed skręcaniem!

Zapamiętaj więc, baranie:
albo schylanie- albo skręcanie!

SKŁONY Z ROTACJĄ
KOŃCZĄ SIĘ SENSACJĄ!

Nie dotyczy cyrkowców ;) No ale iluż z nas pracuje w cyrku, prawda.

3. Podobno mają tu wpływ czynniki genetyczne. Zauważam, że gdy lekarze nie wiedzą co do czego, zwalają winę na przodków.  Wnioskuję, że Adam i Ewa już w chwili zejścia na ten padół łez byli ledwo żywi.


Wrzuciłabym jeszcze do tego wora kilka przemyśleń wysnutych na podstawie własnych doświadczeń. Owszem, byłam giętka, wysportowana i smukła. Ale:

a) - codzienne czytanie książek w jednej pozycji przez kilka godzin ciurkiem z pewnością nie przysłużyło się rozwojowi mięśni przykręgosłupowych, ani żadnych innych;

b) - skolioza - na pewno spowodowała nierównomierne obciążanie kręgosłupa. Skolioza co prawda została wyprowadzona na prostą przez gimnastykę i basen, ale co zrobiła, to jej;

c) -skakanie w gumę - jest pewnikiem, że skakanie przez kilka godzin w butach na cieniuchnej, nieelastycznej i niezamortyzowanej podeszwie po betonie spowodowało w moim kręgosłupie mniej więcej taki efekt, jaki mamy wsypując mąkę do szklanki - popukajmy taką szklanką w blat, a wtedy wszystko się osunie do dna. To by tłumaczyło, dlaczego jestem taka szeroka w biodrach. Przypuszczam, że wszystkie trzewia wpadły mi do miednicy. (Wstrząsy, psychiczne również, o czym wspomnę niejednokrotnie w następnych odcinkach, są bardzo szkodliwe dla struktur kręgosłupa.) To samo obserwuje się u operatorów koparek i młotów pneumatycznych, kierowców, a może i u użytkowników wibratorów. Z tymi ostatnimi badań naukowych nie przeprowadzono;

d)-siedzący tryb pracy - o tym jednak namacalnie dowiedziałam się dopiero w pracy. Jest to czynnik bardzo destrukcyjny. Uważam, że powinniśmy unikać pracy w pozycji siedzącej, albo w ogóle pracy, która wymusza pozycje ciała. Generalnie, w skrócie - unikajmy pracy pańszczyźnianej ;)

e) -dźwiganie - no to wiadomix. Dźwigać trzeba umieć. Bez skrętów ;) I nie od razu jak Pudzian.

Wątpię, by wzrost i waga miały decydujący wpływ na powstanie choroby. Na początku słyszałam, że jestem za chuda, później, że jestem za gruba. Słyszałam również, że jestem zbyt ruchliwa, ale też, że nieruchawa. Hm.

Każdy z nas jest inny, każdy ma lub nie ma ku czemuś predyspozycji. Tak jest z talentem, tak jest z chorobą. I jedno i drugie można wypracować i wyćwiczyć, by stało się narzędziem samoulepszania, a nie destrukcyjnym.
No i trzeba się jakoś prezentować podczas badań. Ale o tym - w następnym odcinku :)

Dziękuję za uwagę. Prostujcie prostnicę i zwijajcie w eS esicę ;)



sobota, 21 września 2013

mój pierwszy raz

początek września 1998...
   Tarabanię się na górę greckich bóstw, wchodzę noga za nogą, staram się nie potknąć o kamienie i nie wyrżnąć siekaczami w gołoborze. Nachylenie stoku wymusza  na mnie pozycję kobiety dźwigającej chrust. Śródziemnomorskie słońce sadystycznie wysysa ze mnie wszystkie soki, ale myśl, że za chwilkę uzupełnię ujemny bilans płynów trzyma mnie jeszcze po jasnej stronie świadomości. Na szczycie zapewne czeka na mnie cudny Apollo z kieliszkiem nektaru, a Zeus uklepuje już miękką chmurkę pod zadek.
Aż w końcu - w znoju, trudzie i oparach absurdu zjawiam się na szczycie Olimpu. Jestem Królową Świata! Udało się, na Zeusa, udało mi się!
Dookoła gaje oliwne w niebieskozielonym zamszowym kolorze, otoczaki skąpane w słońcu, pocięte ścieżynkami pola, a na horyzoncie majacząca koronka gór. Widok zapiera dech w piersiach.

Zdjęcie zdjęcia, więc pardon za jakość i fragment wykładziny dywanowej.
I, jak widać- mój awatar nie kłamie ;)

A tydzień wcześniej...
- Mamino, dalej, bierzemy ten stół i niesiemy! Hoooł siup!

Akcja trwała jakieś 0,75 sekundy, tyle, ile wędrówka impulsu nerwowego pokonującego drogę z lędźwi do mózgu i z powrotem. Poczułam taki ból w krzyżu, jakiego nie czułam nigdy wcześniej. Dosłownie złamał mnie na pół, jak scyzoryk. Nie wiem już jak udało mi się dowlec do łóżka. Ból przeszywał nie tylko plecy, ale biodra i miednicę. Coś na kształt raptownie wbijanej długiej igły, jak bor stomatologiczny zahaczający o nerw zęba. Przeszywający i odbierający zmysły. Wylądowałam na neurologii. (Jak kilka razy później się okazało, z kręgosłupem zawsze ląduje się na neurologii, nie na ortopedii.) W izbie przyjęć badania- rtg, opukiwanie młoteczkiem, sprawdzanie odruchów nerwowych. Wszystko ok, jak się okazało. Miły pan doktor wypisuje recepty i zalecenia.

- Zastrzyki, jakieś 10 dni i powoli będzie Pani chodzić.

- Jakie zastrzyki, panie doktorze! Ja za kilka dni wyjeżdżam na objazdową dwutygodniową wycieczkę po Grecji kontynentalnej i Peloponezie! Ja muszę być na chodzie, nie ma takiej możliwości, żebym odwołała wyjazd i nie ma możliwości, bym aplikowała sobie zastrzyki w autokarze!

Lekarz podrapał się po głowie, spojrzał zza okularów i kręcąc głową wypisał receptę na tabsy. Standard- Majamil, Sirdalud. Kilka dni później siedziałam już w  autokarze - prosto jak Nefretete. I tak przez dwie doby i na dokładkę trzecią dobę na promie. Walizę targał Małż, był to nasz pierwszy wspólny wyjazd i od tej pory - od roku 1998 po dziś dzień jest on głównym bagażowym, kierowcą i tragarzem. Dlatego też 4 i 8 lat później urodziłam sobie synów, a nie córki ;)  Ale porody to już inna historia, tu również będzie wesoło ;)

I tak oto, w nader spektakularny i burzliwy sposób, objawił się początek mojej choroby. na razie tylko jednej - ave, Dyskopatio, moja siostro syjamska!


wrzesień 2013...
   Pisze do mnie serdeczna koleżanka, którą czeka wejście na Olimp, ma obawy, trochę się denerwuje, czy da radę. Ja Ją uspokajam słowami, że jak ja dałam radę w takim stanie, to Ona wbiegnie na ten pagórek z lekkością kozicy, pół godzinki i po sprawie.


I w tym miejscu wszystkie opowiastki zazębiają się. Szukam zdjęcia, na którym siedzę na dachu Grecji. Zziajana, dumna i blada, że udało mi się (mnie oraz grupce emerytek) zdobyć Olimp. Wertuję kartki albumu, wertuję, jest! Zdjęcie, o które mi chodziło. Ale co to? Jak to? Gdzie Olimp? Gdzie strumienie ambrozji? Pod fotografią podpis stoi jak wół: "Akrokorynt - wysokość 575m n.p.m."
 Myślę, że oto nadeszła pora, by zwiększyć dawkę lecytyny i dorzucić Geriavit.

Dorotko - pardąsik za drobny błąd. Wszak przez wszystkie lata byłam przekonana, że byłam na Olimpie. (Małż oczywiście też jest przekonany do tej pory, że był na Olimpie, ale pomylił Olimp z Olimpią). Ale powiedz, że dzięki mnie nie bałaś się wejścia na te prawie 3 tysiące metrów, prawda? Podczas podejścia, w ciągu tych 6-ciu godzin mordęgi i prucia mięśni przy kości, myślałaś zapewne wtedy o mnie, że skoro renciści i pandeMonia na lekach mogła, to Ty tym bardziej! ;)
Ale uwierz, dla mnie to było jak zdobycie Olimpu i K2 razem wziętych ;)

***
Polecam lekturę komentarzy, stanowią one przedłużenie postów :) Mirabelko - tyś chwat!

środa, 18 września 2013

odezwa na dzień dobry :)

Witajcie Kręgosłupowcy! Witajcie Strunowcy!

   Jak wszem wiadomo, kręgosłup to oś wszechświata naszego ciała. Z jednej strony nosi neuronów kupę, z drugiej dźwiga ciężką dupę. Na szczycie karkonosz, u dołu duponosz, w połowie długości biustonosz, zależy jeszcze od płci, no ale teraz, w dobie metroseksualności, to kto tam kogo wie, co nosi pod halką. Jak można bez zbytnio obciążającego wysiłku intelektualnego wywnioskować, już te trzy funkcje kwalifikują go ewidentnie i jednoznacznie do noszenia. Taka sytuacja ;)
Każdy z nas jest czasem w takim momencie życia, w którym znajduje (lub nie, ale szuka) odpowiedzi na esencjonalne pytanie typu egzystencjonalnego - po co mamy kręgosłup? I jakby się nie spojrzało, odpowiedź ciśnie się sama na usta- po to, żeby bolał. W języku polskim, jakże ubogim, to po prostu słup z kręgów. Sięgnijmy jednak choćby do angielskiego spine. I tu już możemy zajrzeć głębiej problemowi w oczy. Spine to zarówno kręgosłup, ale też kolec i cierń. I wszystko jasne. Nie ma róży bez kolców, ale, z drugiej strony, jeżyny już tak, więc jest o co walczyć.

Wiem, że jest cała masa blogów, poradników dla ludzi ze schorzeniami kręgosłupa. Ale niestety, nie znalazłam żadnego, który podnosiłby nas na duchu. Piszę NAS. Tak, ja również. Przecież muszę pisać o czymś, co dobrze znam, prawda? Jak byłabym postrzegana, gdybym pisała o czymś, o czym nie mam mglistego choćby pojęcia?

Osobiście wiem, że mam kręgosłup od 1998 roku, wcześniej kpiłam sobie z jego istnienia, ba! - nie wierzyłam w jego istnienie. Ot, czasem słyszało się, jak starowinki narzekały na plecy lub panowie po ciężkiej pracy chwytali się za krzyż. Pomyślę o tym za 40 lat, mówiłam. A tu ZONK.



- Dzień dobry, nazywam się pandeMonia i do 25 roku życia byłam agnostyczką, ba, ateistką - nie wierzyłam w kręgosłup. 

- Dzień dobry, to ja, Kręgosłup, przez 25 lat żyłem sobie jako endopasożyt, tymczasem stoję naguśki w snopie reflektorów i wszyscy chcą mnie dotykać i badać. 

Jak widać, trauma pourazowa ze spotkania rozłożyła się sprawiedliwie po obu stronach. 

W tym roku mija 15 lat odkąd niosę swój prywatny krzyż, wiele przeżyłam, wiele, mam nadzieję się nauczyłam. Rozczaruję wszystkich tych, którzy myślą, że zaczerpną stąd jak z krynicy profesorskiej wiedzy anatomiczno-fizjologicznej. Niestety, przepraszam, nie będzie tu mądrej terminologii, prócz tej naprawdę niezbędnej, nie będzie zbytniego zgłębiania chorób, bo to już na pewno wiecie od swoich lekarzy, rehabilitantów, czy z książek i czasopism. Nuda.
Zapraszam tutaj wszystkie osoby, które szukają uśmiechu i pocieszenia w swej niedoli, w danym momencie życia są w czarnej du dziurze i pragną ujrzeć jasne światło w krętym tunelu zmagań z przeciwnościami własnego ciała, a nade wszystko tych, którzy utracili nadzieję.
Znajdziecie tu proste wskazówki jak żyć z połkniętym kijem od szpadla, jak o niego dbać, by się nie rozsypał i co robić jak już się rozsypie. Znajdziecie tu rady jak poradzić sobie z czynnościami dnia codziennego, jak i co ćwiczyć, a jeśli chcecie, posłuchacie też mojej historii. I, co najważniejsze, zobaczycie, że nie jesteście sami! Myślę, że podzielimy sobie zyski równo po obu stronach monitora ;)

Życzę przyjemnego odbioru :)