wtorek, 31 października 2017

Przychodzi baba do rakarza 3

     Po odzyskaniu świadomości, która wróciła gdzieś tak dobę po opuszczeniu gmachu ZUS, odbyłam rozmowę z przyjaciółką, po której uzmysłowiłam sobie dzięki Jej wydatnej pomocy jedno - nigdy, przenigdy nie pojawiaj się w ZUSie w krótkiej sukience, która opływa twe boskie kształty niczym klepsydrę! Chyba, że nosisz na podorędziu stosowne utensylia, których użyjesz - wór zgrzebny, najlepiej nieprany i zżarty przez mole oraz drewniane saboty. Wór taki musi być obszerny, by skutecznie skryć gibkość i opaleniznę, niestety, zgrabnych nóg. Na głowę należy włożyć sfatygowany słomkowy kapelusz z obwisłym rondem i powyciąganymi słomkami, który skryje makijaż i uśmiech ze zdrowym, równym uzębieniem. Najlepiej powłóczyć nogą albo ją sobie już na schodach profilaktycznie odciąć tępym scyzorykiem, ale i tak ZUSusy najprawdopodobniej pozostaną niewzruszone.

- Bo do ZUSu, naucz się, moja droga raz na zawsze, to przychodzi się jak bida z nędzą. A nie tak, jak Ty - ubrana, umalowana i golden-brown. - rzecze przyjaciółka.


Psiakrew, za późno dowiaduję się takich rzeczy. Wszak to mój debiut. Kobyłka u płota, trzymam już bowiem w ręce orzeczenie, w którym... Ach! Wy nie wiecie po cóż ja się tam wybrałam! Oświecę Was zatem, bo gra warta świeczki i ogarka. Nie będę skrywała tej słodkiej tajemnicy. Ale to za chwilę.

    To, co mnie badało pod postacią kobietona, było, jak się okazało, jednoosobową komisją. Badanie polegało głównie na pomiarze wagi, wzrostu (w staniku i majtaskach). Należało położyć się, nogi w górę. Skłon - nie zrobię, odmówiłam, bo jak zrobię, to jedynie raz i zostanę tu na kozetce na wieki, a zamykają ten przybytek o 15. Zostawiona sama po 15 mogłabym przecież ukraść wszystkie papiery, oddać je na makulaturę i zbić taki majątek, że spokojnie starczyłoby na wycieczkę do Panamy i z powrotem, a nawet na kieszonkowe. A ja może nie chciałabym wrócić i co?




     Bezpośrednio po badaniu nastąpiło orzeczenie, a po orzeczeniu werdykt. Jak szybko! W ręce trzymałam SKIEROWANIE. Wybrałam się tu bowiem po skierowanie do sanatorium, proszę sobie imaginować. Ale co ja paczam, co ja czytam?! Skierowanie, owszem,  ale do uzdrowiska... w centrum mego miasta. Dodam, że miasta ze spaliną, wyziewem kominowym z rzeką z ołowiem, rtęcią i gumową płocią. O jacie! Całe 20 minut drogi tramwajem ode mnie! Ależ odpocznę!. Rano w znoju i zawierusze do tramwaju, by odbyć sześc zabiegów i pobieżyć do domu odwalić całą robotę domową plus pisaninę. O noł noł noł.
Napisałam szybciorem odwołanie, które skutkowało wypuszczeniem mnie do sanatorium nad morzem. Ba, sanatorium. To było SPA! 24 dni, zabiegi 6 dni w tygodniu, zajęcia z relaksu, z dietetyczką, jaccuzzi, pełen wypas!* Ale o tym następnym razem!

* Sanatorium z ZUS, czyli tzw rehabilitacja lecznicza w ramach prewencji rentowej w odróżnieniu od NFZ znacznie się różni - na termin czeka się 1-2 miesiące, a nie kilkanaście, turnus trwa 24 a nie 21 dni, jest więcej zabiegów, także w soboty, są zajęcia zbiorowe, m.in. z psychologiem - relaks, muzykoterapia, mobilizacja do pracy. Wyjazd jest całkowicie bezpłatny, zwracają pieniądze za dojazd. Można wyjeżdżać często. Aby załapać się do tego raju trzeba być jedynie osobą pracującą. No i trochę jednak chorą ;)