środa, 31 grudnia 2014

W końcu myję Wam głowę!

     Ostatni dzień roku 2014. Roku, który w 7/12 mogę określić jako zmarnowany. Czas, podczas którego wielomiesięczne wakacje pozbawione ćwiczeń przyczyniły się do tego, iż po hucznych obchodach urodzin (patrzajta w notkę poprzednią), jak po gigancie, kręgosłup dopiero po miesiącu wędrówek po bezkresach organizmu wrócił na swoje miejsce, by ponownie spotkać się mniej więcej w osi ciała. Lazy bones.


Ślepo słuchając zaleceń lekarza okulisty osiągnęłam taki oto status quo:

-waga poszybowała w górę (a waga łazienkowa zamieniła się w szklany granulat),
-sprawność, jak dojrzała klapsa, klapnęła w dół,
-męty w oczach, jak były, tak są, mimo zażywanych leków,
-bóle i stetryczenie się zwiększyły,
-morale skarlało,
-libido, jak to libido.

W roku 2015 i kolejnych postanawiam więc słuchać swojego organizmu nieco roztropniej, by nie doprowadzać go do tego, do czego doprowadziłam w za chwilę już minionym. Organizm bowiem łkał: zróbmy wspólnie coś miłego, powyginajmy swe odnóża, gibajmy się! A wyprany mózg, miejscami nawet doprowadzony przez okulistkę do dziewiczego stanu tabula rasa (muszę zerknąć, czy aby nie byłam u okultystki), w te słowa: ty organizmie rozpasany! Basta! Ruch i zadyszka szkodzą nam na wzrok! Żadnych wysiłków, żadnych wygibasów, żadnych napiętych żyłek! Albowiem możemy oślepnąć w każdym momencie! 
 
Tyle, jeśli chodzi o noworoczne postanowienia. Lepiej mało, a realnie.

Jako, że nie lubię wchodzić w Nowy Rok z ciągnącym się za sobą ogonem niespełnionych obietnic, właśnie teraz nadgonię to, co goniłam przez ostatnie miesiące. Obiecany post higieniczny. Tadam.

     W życiu każdego człowieka przychodzi taki dzień, że trzeba umyć włosie.  A w życiu kobiety, które, jak wiemy, sterowane jest wieloma cyklami, te dni przypadają nawet częściej. O, na przykład w Nowy Rok będziecie zmywać brokat i wyczesywać tłuczone szkło i igliwie. Usiądźcie więc wygodnie, strząśnijcie popiół z opalonych rzęs i posłuchajcie gawędy:

     Pamiętam te frywolne czasy, gdy myłam włosy rano, wkładając po prostu głowę do umywalki i to, tu zaskoczenie, bez dekapitacji. Ot, skłon, myju, myju, wyprost i wio.


Jeśli macie na zbyciu trzy kwadranse, to zerknijcie w poniższy link. Dziewczyna myje włosy. Ot, nic nadzwyczajnego. Ale to tylko pozory. Jeszcze nigdy, przenigdy nie widziałam, by ktoś zużywał butelkę szamponu i kilka innych na jedno posiedzenie. I na bogów, tygodniowo robi się z tego mycia kilka godzin wiszenia do dołu głową! Moj rekord długości mycia głowy to jakieś 3 minuty. Fakt, nie mam tak bujnego owłosienia jak ta dziewoja.


I pamiętać trzeba, by sięgnąć po odpowiedni szampon!


Tu od razu przychodzi mi na myśl rysunek Newy z newarysuje.blogspot.com i mój, jakże będący na czasie, tekst:


Wielka pupę mam i basta-
zamyśliła się niewiasta.
Wpadł jej pomysł wielkiej wagi:
dla półdupków przeciwwagi
pchać trza misę- pomyślała
zgięta wpół- i tak została.
Stąd moralik dziś wypływa-
jeśli chcesz pozostać żywa
nie pochylaj się nad misą,
bo, nie dość, że cycki wiszą,
to ponadto w takim stanie
rój dochtorów cię zastanie.
No a wtedy - rzecz wiadoma.
śmiech na sali- TAAAAAKA żona!
- Panie , ona w pałąk zgięta
jest na co dzień, czy od święta?
- W sumie niech już tak zostanie
będzie robić tu za ławę.
- A w pośladkach okrąglutkich
może być stojak na wódki.
Z baby to pożytek zawsze
póki żyje i nie zgaśnie!

Czyż nie miałam prawidłowych skojarzeń? Proszę nie regulować odbiorników! Nie wciskać kombinacji ctrl z minusem!  Mój tyłek naprawdę po Świętach jest taki wielki.


 A na podeszwie widać nawet rozdepnięty makowiec. Jak się kompromitować, to na całego.

Jak to u mnie wygląda teraz?
 Aby umyć głowę, należy nabożnie uklęknąć na dwa kolana. Nie, jak to w kościele widać, jakieś męczeńskie pozy - ni to skłon, ni to przykucnięcie, jakieś paralityczne skłony na wygiętych kończynach, z miną wielce cierpiętniczą. Klękamy, rzucając się obunóż na kolana. A najważniejsze, by klatkę z piersiami zdeponować na czymkolwiek. Najwygodniej na rancie wanny, jak widać na załączonym obrazku, ale może być to też gołe udo męża czy koleżanki, jak wolimy. Ważne, by górna połowa ciała opierała się, by nie dźwigał jej napięty kręgosłup - tu najbardziej cierpi odcinek lędźwiowy. A my mu przynosimy ulgę.


Zdjęcie z profilu, na którym widać nie tyle zdeponowane piersi (powiedzmy sobie prawdę - bez bluzki ich też nie widać), ile odcinek kręgosłupa, jaki podpiera wanna. I tu uprzedzę liczne pytania - nie, kot nie jest niezbędny do tego procesu, aczkolwiek znakomicie zagaja rozmowę, grzeje nerki i podaje szampon.

I to by było na tyle. Proste, a genialne. Pod warunkiem, że pod dachem mamy zaufanych ludzi.



Ha i zdążyłam umyć głowę w tym roku! Zostało jeszcze 3 godziny w zapasie!

Jako, że życzenia świąteczne były na pierworodnym Skorpionie w rosole, życzenia noworoczne będą na drugorodku.

Kochani!
 ♥
Nie dajcie się ZUSowi, nie dajcie się chorobom!
 Bo wiecie, jakie zmiany czekają nas w 2015 - skierowania do okulisty, skierowanie do dermatologa, o mało co nie byłoby skierowań do ginekologa. Teraz, wybierając się do lekarza rodzinnego, trzeba brać z sobą krzesełko wędkarskie, krzyżówki, albo i wałowkę na cały dzień. Może wrócą komitety kolejkowe?
Żyjcie, na przekór rządowi dwieście lat i to w zdrowiu, bo wiecie:


poniedziałek, 24 listopada 2014

Jak skutecznie zwichrować sobie kręgosłup w kinie i to bez bójki

     Wiem, dzisiaj miało być o myciu głowy. Ale nie będzie, za co przepraszam. Dziś będzie o czymś innym, a głowę zmyję Wam następnym razem.

     Ostatnio, co za niespodzianka, byliśmy z Małżem w kinie. Całkiem niedawno, mianowicie w ostatniej dekadzie, dowiedziałam się, że multipleksy jednak nie pożarły wszystkich zapasów kukurydzy i małych kin. Okazało się, że jednym z nich jest moje ulubione kino z lat młodzieńczych, w którym to siedziałam godzinami z mym ukochanym wówczas długowłosym Mareczkiem dwumetrowcem, zabijając godziny blałek w sposób czynny ćwicząc mózg i oko.
Tutaj dygresyjka. Stojąc w bramie z rzeczonym narzeczonym, oglądaliśmy sobie plakat z repertuarem i przeżywaliśmy katusze wyboru jednego z opisywanych filmów. Nie znaliśmy jednak swego położenia względem wskazówek zegara, co kompletnie niweczyło nasze próby.

- Przepraszam pana - zagadnął Mareczek - która jest godzina? Przechodzień usłużnie odpowiedział i odszedł w siną dal. Zanim jednak zniknął w smogu, Mareczek zamachał kończyną i owłosieniem, szurnął nóżką robiąc nią kółeczko i przepraszająco szepnął: - Dziękuję. Ale jaki dziś mamy d z i e ń?

     Tak więc szczęśliwi czasu nie liczą. Teraz z liczeniem jakby lepiej u mnie, yhyhy, jednakże na deszcz urodzinowych prezentów od Małża nie liczyłam zbytnio, by się nie przeliczyć. I słusznie. Toteż, licząc na siebie i korzystając z akcji urodzinowej kina Muza (w dniu urodzin bilet oraz kawa gratis), zarezerwowałam dwa miejsca w przybytku dziesiątej muzy. 
Marzył mi się ambitny film w atmosferze przesyconej zapachem kultury i farb z plakatów, elokwentne rozmowy i kawusia przy kawiarnianym stoliczku w tamtejszej kinokawiarni czy klubokawiarni. Świadomie zrezygnowałam jednak z premiery antyputinowskiej produkcji rosyjskiej pt.: Lewiatan, inteligentnie przeczuwając, że dzikie hordy ludzkie zadepczą mnie w sposób bezpardonowy. Padło więc na seans późniejszy, czyli francuską komedię Za jakie grzechy, dobry Boże? Tytuł, jak wynika z naszych dalszych losów, był proroczy.

     Okazało się, że kasjerka owszem, zarezerwowała dla nas dwa bilety, ale bez miejscówek. Wskutek tego nie mieliśmy miejsca vis'a'vis ekranu, tylko z boku, co w sposób znaczący zmodyfikowało naszą starczą trajektorię wzroku. Ale nie wyprzedzajmy faktów.

     Dzierżąc dwa bilety w dłoni udałam się do kawiarni, która okazała się ścianką barową z dwoma stolikami, po wielkości sądząc, dla pięciolatków. Mój kręgosłup jęknął, przytulił się na stojąco do podajnika reklamówek filmowych, a jego zwieńczenie zaczęło siorbać latte. Wzrok mój mógł bezkarnie pląsać po zgromadzonej publiczności. Zrobiło mi się nieco dziwnie, bowiem poczułam się jak na studiach. Zgarbiliśmy się jeszcze bardziej z Małżem, udając drugorocznych studentów geologii, a wzrok nasz odkrywał coraz to nowe pokłady kultury. Kulturę sprzedawali na kufle lub na butelki wprost z naprędce skleconej lady (i tu pojęłam brak stoliczków). Akurat trafiliśmy, o sardoniczny losie, na cykliczne święto, czy też november fest, podczas którego można zakupić w cenach promocyjnych trochę złotej kultury i, jak się okazało, wziąć udział w loteryjce. Do wygrania, a jakże, sześciopak kultury.

Marek Raczkowski, "Obywatele kultury", 2010

Kiedy wszyscy wypili co tam mieli do wypicia, otworzono drzwi, a ze środka zaczął wypływać wąskim i urywanym strumyczkiem, jak mocz chorego na pęcherz, strumyczek widzów Lewiatana.
I już, buchając parą z nozdrzy i strosząc włos, chciałam dziko sforsować niewidoczną linię oddzielającą foyer od sali kinowej (to była moja trzecia kawa, w tym pierwsza wieczorna), gdy zostałam wstrzymana w bloku przez bramkarza z dredami. Cała ludzka ciżba za mymi plecami, na których czele stałam ja- moNike z Samotraki z przekrwionymi kofeiną oczami, została przystopowana przez samotnie siedzące w pustej sali indywiduum, uparcie wpatrzone nieruchomo w napisy końcowe, spływające leniwie w dół ekranu. Minuta, dwie, trzy, lista płac nie ma końca. Po pięciu minutach indywiduum podniosło głowę, ziewnęło przeciągle i potruptało do wyjścia, kolebiąc się na boki. Ludzka tama puściła. Pierwsze co poczułam, niesiona na barkach szarżujących zalkoholizowanych studentów, to zapach stęchlizny. Potem był już tylko chaos jak przy tworzeniu świata. Każdy szukał swojego miejsca, każdy liczył głośno rzędy, a potem fotele. Wszystkie bowiem, jak jeden mąż, miały amputowane blaszki z numerkiem. Jedni liczyli od góry, drudzy od dołu. Blondyni liczyli od prawej, a brunetki od lewej. Każdy w końcu coś tam sobie obliczył, usiadł sąsiadowi na kolanach, podskoczył ukłuty w zadek obcymi kościstymi kolanami, kilka ochów i achów, loteryjka piwna, aż wreszcie, z 20-minutowym poślizgiem zaczęło się. I tu, ku mojemu osłupieniu, wszyscy jak na rozkaz jedną ręką wyjęli zakupione na wynos duble flaszek z piwem, a drugą komórki. Jedne ręce flaszki otwierały, drugie fotografowały, naprzemiennie wywalając zdjęcia na fejsa. My, oszołomieni, siedzieliśmy z pustymi ręcami i o suchym pysku. Wszystkie fotele zostały wysycone zadkami, a powietrze atmosferą kultury.

- Czuję się jak w Ikarusie - wyznał skonfundowany Małż przyciskając nasze płaszczyki do łona. - Śmierdzi tu stęchlizną, piwskiem, dookoła dziki tłum, kolanami dotykam kobiety z przodu, z tyłu oddech ociepla mi mego jeża, a do prawego mego boku tuli się jakaś nieznajoma. Ale, tak, jak chciałaś, ma luba, nie ma popcornu!

     Prawie cały film spędziłam walcząc z atakami paniki i tuląc się płomiennie do Małża, gdyż sąsiad z lewej popijał szerokim gestem wygraną w loteryjkę, więc w walce o wspólny podłokietnik byłam z góry skazana na porażkę. Dwie godziny w pozycji paragrafu karnego zrobiły swoje. Wszystkie krążki wypadły mi z mokrym cmoknięciem i postanowiły spotkać się w lewym rejonie przedostatniego kręgu lędźwiowego. Cały następny miesiąc zajął mi powrót do pionu i stanu używalności.

Nie ma to jak upojny urodzinowy wieczór!

środa, 1 października 2014

Trutututu! Wyniki konkursu!

     Wszystko, co dobre szybko się kończy. Takoż skończyliśmy pochłaniać torty, ogórki i waniliową wódkę. Zdrowego zemdlić może po takich frykasach, a nawet odsklepić rany na śluzówce żołądka.
 

Zanim krogulczym palcem wskażę, kto zwyciężył, będę monologować.
Zawodniczki stanęły w szranki i mimo, że z początku nieśmiało prężyły muskuły:


 to wykazały się  odwagą, pomysłowością i brawurą!


Obyło się jednak bez cudów ;)


      Wszystkie zawodniczki walczyły dzielnie!


 Na czoło peletonu wysunęły się dwie niezwyciężone!


Już prawie wszystko wiadome!
Nadejszła wiekopomna chwiła, w której me usta ułożą się w głoski, tworzące w ustalonej przez abecadło kolejności, imiona Pań, które to będą mogły zapisywać złoconymi głoskami swoje złote myśli w posrebrzanym hiszpańskim notesiku. TADAM!

Uwiodła i całkowicie zawładnęła mną historia opowiedziana przez


 przez niektórych zwaną Ewą Siuczyńską ;) Jestem pełna uznania, jak, mimo własnych niedyspozycji, dramatyzmu sytuacji, rozdzerania koszuliny, niesie Ona pomoc swojemu Panu Sierotce, który, jak na prawdziwego mężczyznę przystało, wymaga podania środków resuscytacyjnych w postaci herbaty z cytryną przy 37C. Jak wspólnie stawiają zroszone czoła przeciwnościom losowym i medycznym, jak okrywa Ich wiekuista chwała na wieki!

Na najwyższym stołku podium zasiada również


 Brawa! Momarta jest absolutnie nieperfekcyjna! Mimo bagażu, który nosi niezmordowanie na plecach robi wszystko, łącznie z biciem rekordów we włóczykijstwie! Co więcej - zostaje obwieszona złotem! Pełen skłon z mojej strony, z poważaniem!

Dla obu Pań w uznaniu zasług i działaniu w ruchu oporu - meksykańska fala, węgierskie leczo, rzęsiste brawa, radosne okrzyki i pomruki zadowolenia! Niech nam żyją i królują! 

Spocznij! 
Dowodziki prosz, musimy spisać dane kontaktowe.

czwartek, 18 września 2014

1 ROK - Rok Oralnego Kręgosłupa!

     No to szybko, zanim wzwód literacki mi minie. Albo zanim oślepnę do reszty. Dzień po przekroczeniu granicy przez Rosjan, w dniu, kiedy Witkacy popełnił samobójstwo - 18 września 2013 roku, swą pierwszą odezwą do narodu, Oralny przekroczył granice ekranu i łamiąc wszystkie szyfry, wylał się kolorowa plamą przed Wasze mniej lub bardziej zdrowe oczęta. Tym, którzy już nie widzą, niech ci, u których pręciki i czopki są we właściwych miejscach, opiszą czym my się tu RACZYMY. Tfu! Oby nie. Częstujemy RACZEJ. Tfu z tym raczej! (A trzeba było uważać na metanol!)



Na początek wznieśmy więc toast poczciwym etanolem, klarownym i krystalicznym jak ma dusza i tak, jak ona, zamknięta w twardej, kruchej i nieforemnej butli. Niech nam się żyje z górki! Niech kolejki w NFZ ulegną atrofii! Niech nasz upór i znój w kolejkach w aptekach zostanie zwieńczony gratisowymi lekami! Niech lekarze wypowiadają swymi koralowymi usty tylko same trafne diagnozy i pomyślne rokowania! Życzmy sobie skrócenia oczekiwania na protezy stawów z 17 lat do 17 miesięcy (bo nie wiem czy się muszę już zapisać?) Niech nasze oczy, pozbawione mętów i degeneracji plamki żółtej, widzą wszystko w różowych barwach, a co tam, pójdę na całość - w tęczowych! Niech się nam kości zrastają, szwy nie rozłażą, mózg nie ulega zgąbczeniu, a członki wiotczeniu!
No co, nierealne? A Sto Lat to niby takie prorocze?!

Tym, którzy mają prawidłową krzywą glukozy (bo ponoć dobra glukoza rano na czczo to za mało, by poczuć się zdrowym), zapodaję torcik:

 

O, za mało? No to prosto z mojej lodówy wjeżdżają kolejne. Smacznego!













I kawusia z kostkami:



Co? Że zemdliło? To teraz coś dla cukrzyków.


Pardon, że dla Was, słodcy moi, tylko tyle, ale prócz tego w lodówce mam jeszcze tylko kości na zupę, żeby się wpasować w ramy Kręgosłupa. No ale dieta, to dieta. Lekko nie jest.


     Rocznice sprzyjają podsumowaniom, statystykom i takim tam micyjom, do których nie przywiązywałam zbytnio wagi. Jednak, pozwolicie, że zabłysnę, jak kometa, jasno i krótkotrwale, jednakowoż wpisując się w annały blogosfery.

Jak zdążyliście zauważyć, postów na Oralnym jest prawie tyle, co miesięcy  roku. Jak łatwo nawet dyskalkulikom obliczyć, pojawiają się one circa raz w miesiącu, co czyni mnie kobietą doskonałą. Większość z Was pragnie, bym wykrwawiła się na śmierć, zwiększając periodykę i perystaltykę. Otóż, mogę to wziąć pod uwagę. Sprzyja mi bowiem kilka okoliczności. Choroby, niestety, nie chcą przejść procesu regresji, wręcz przeciwnie, rozrastają się niczym osteofity i klata kulurysty. A więc obawy, że tematów może zabraknąć, są płonne. Nie dość, że tematów nie zabraknie, to Czytelników również. Jak na blog, który ma kilkanaście wpisów, statystyki są imponujące. Dostaję od Was maile, w których dajecie mi porady zdrowotne, recepturarze i zalecenia. Dziękuję! Poproszę jeszcze!

Cóż w życiu mym prywatnym, w aspekcie chorób, przez ten rok? Pech chciał, że podczas ostatniej rehabilitacji doznałam bóli porodowych kręgosłupa i musiałam ją przerwać. Kolejny cykl, który mnie obejmował, objął także mojego wirusa, no a razem to się nie da na kozetkę . Tak więc rok w plecy. Ałć!
Ale za to pojawiły się męty, żółtaczka lawendowa, podejrzenie boreliozy, ból kolan, otyłość, niedowidzenie, drugie okulary do czytania, ból stawów w palcach. Ale to tylko SKS.

Ach, zjedzmy czekoladkę.


Skoro już tak sobie siedzimy nad kawusią, konsumujemy co tam kto sobie na talerzyk włożył, czy tylko ogryzamy kości palców, to może zapytam Was o coś. Pytaniozadanie brzmi:

NIECH MI DZIŚ KAŻDY TUTAJ WYMIENI
JAK GO CHOROBA ZDOŁAŁA ZMIENIĆ?
CZY WYPŁYNĘŁY Z TEGO KORZYŚCI,
ŻE MOŻNA SZCZOTKĄ PROTEZĘ CZYŚCIĆ?
CZY WRĘCZ PRZECIWNIE - SAME KŁOPOTY
ŁĄCZNIE Z ODCIĘCIEM WAS OD ROBOTY?

PROSZĘ WYMIENIAĆ MINUSY, PLUSY
CZEKAM NA WASZE KOMCIE I NIUSY!
A KTO NAJLEPSZE WIEŚCI ZAPODA
NA TEGO CZEKAĆ BĘDZIE NAGRODA!*

MIŁO MI BĘDZIE, GDY W GRONO RENCISTÓW
FACJATĘ SWOJĄ ZDOŁACIE WCISNĄĆ
JAKA PRZYJEMNOŚĆ TO DLA DZIEWCZYNY!
DOŁĄCZ DO ZUSu I DO WITRYNY!**


* fotografię nagrody wkleję niebawem :)***
** grono rencistów - w szpalcie po prawej
*** o, wklejam! :)

 DO ZDOBYCIA DWIE RÓWNORZĘDNE NAGRODY -
NOTESY W LINIE PRZECUDNEJ URODY!



szczegóły i dodatkowe fotografie notesu TUTAJ


I druga nagroda równorzędna:


analogiczne szczegóły TUTAJ.

Kto chętny do zabawy (nie musi mieć bloga), może pobrać numerek, upoważniający do wizyty u specjalisty 30.09.2014 (ale szybko, co?) i tym samym skierowanie po nagrodę. Ubolewam, że nie jest to pobyt w Ciechocinku.

 

A na drogę weźcie jeszcze po słoiczku! Sama robiłam zaprawy!



No, dosyć już tego obżarstwa! Następnym razem będzie o życiu codziennym i myciu włosów. Wrócimy do normalności po tych orgiach oralnych.

środa, 10 września 2014

Może trochę przedwcześnie, ale będzie o wózkach inwalidzkich.

     Dzień drugi mija nieubłaganie, odkąd spoczywam na marach. Ciałem mym wstrząsają gorączkowe dreszcze, bynajmniej nie z pożądania, a jak już, to skierowane ku poduszce elektrycznej. Między nami zawsze iskrzy pod kołdrą! Temperatura mego zewłoka przeszła granice zdrowego rozsądku. Z trzech strategicznych otworów w czaszce wypływa mi ciecz tak odrażająca, że spuszczę na nią kotarę z chusteczek. Mam bowiem w szerokim wachlarzu niedyspozycji, o sardoniczny Losie, alergię na toksyny bakteryjne. Wystarczy, że załapię katar (tym razem uprzejmie doniósł Mat), a wikła się dwa tygodnie, powodując ból głowy, gardła, zębów, oczodołów. W tym przypadku ulgę przyniosłaby dekapitacja.
Ale nim pogrążę się całkowicie w malignie i zanim kaszel wygeneruje takie ciśnienie śródczaszkowe, że wystrzeli mi ciemię w sufit, pozwólcie, że dzisiaj zrobię furorę. Opowiem Wam bowiem o najlepszej imprezie, w której uczestniczyłam ever. Wspomnienie to, nie tyle mgliste, co przykurzone, odzyskało swe nasycone barwy i soczystość po lekturze postu Kruszyzny "Coś do zabawy? Wózek inwalidzki!" KLIK!

super_zabawka
fot. z ww postu na Dzieciowo mi!

Zanim zacznę rozwijać ten sparciały sznurek z zaśniedziałego uzwojenia, naszkicuję rys historyczny procesu swojej integracji z częścią społeczeństwa zwaną niepełnosprawnymi. W życiu bym tak nie pomyślała o swoim Dziadziusiu Eugeniuszu, o którym czytaliście TUTAJ. Mój Dziadziuś nie miał nogi, miał za to protezę z pięknym wypastowanym butem w kolorach brązu, z lekkim maźnięciem wiśni przy szwach.  Prócz tego miał cukrzycę i aplikował sobie sam w tę nogę zastrzyki z insuliny. Czasem chodził o kuli, czasem o dwóch, a czasem podpierał się laską.
     Idąc tym tropem dalej, od urodzenia żyłam wśród pacjentów, strzykawek, igieł wielorazowego użytku, fiolek, ksiąg medycznych, grubaśnych, a mądrych. Całym kramem nieożywionym zarządzała Babcia, która sterylizowała wszystko w srebrnych autoklawach przecudnej urody. Na jednym palniku strzykawki, zaraz potem kompot.
     W suterenie naszej willi mieszkał Pan Welter, który miał sztuczną rękę. Ręka była ukryta w czarnej rękawiczce, druga, oparta była zawsze na lasce, ponieważ Pan Welter z racji wieku był również chromy. A wszyscy oni moczyli swe sztuczne zęby w szklankach. Obok, na działce mieszkał również pan bez dłoni (i tu również czarna skórzana rękawiczka!).
     Nie pomyślałabym jako o inwalidce o Babci Innej (tym z lekka szokującym mianem ochrzcił mamę Taty mój brat we wstydliwych czasach dziecięctwa, gdy nie potrafił jeszcze wypróżnić się samodzielnie).  Babcia Inna była po podwójnej mastektomii i pokazywała mi swoje protezy. Były to takie śmieszce koszyczki. Obecnie Jej córka, a moja Matka Chrzestna, jest również po mastektomii oraz po kilkunastu innych operacjach. (Trochę jestem obciążona genetycznie, co?) I również szprycuje się insuliną. Z ta różnicą, że w brzuch.
    Moja inna Ciocia jest 22 lata po wylewie. Pękł tętniak. Ma niedowład prawej połowy ciała, chodzi o kuli, ma szynę na nodze i afazję. A serdeczna koleżanka Taty nie miała policzka, tylko wyrwę zrobioną odłamkiem bomby. Uśmiech miała na drugim policzku. Tata nazywał ją Krycha Spirytuśnica; z bratem przez wiele lat zastanawialiśmy się nad genezą tej kolorowej ksywki, nie czując nigdy z policzkowych ust Krychy woni alkoholu. Okazało się, że jest ona szefową działu, w którego podziemnych, krętych lochach przechowywany był m.in. spirytus potrzebny do herbapolowskich leków.
A przyjacielem Taty był Staszek Makowski. Staszek był przemiły, ale straszliwie się jąkał. Podczas przyjęcia urodzinowego u niejakiego Hipolita, Staszek wzniósł kielich i zwraca się do kolegi:

- Hip... Hip...Hip..

-HURRA!!!! - wypala Tata.

     Zapomniałam dodać, że w mojej rodzinie byli ludzie bardzo grubi, mali, wysocy, z okularami, sztucznymi zębami, caaaaały przekrój. I cztery rodzaje wymawiania R (tu śmiem wysunąć hipotezę, że jest to uwarunkowane genetycznie, nie środowiskowo)

     Tak więc dopiero w wieku późniejszym dowiedziałam się, że są to ludzie NIEPEŁNOSPRAWNI. Hm. Niech mi który sprawny robi taki obiad, jaki potrafiła zrobić moja Babcia! Albo i sweter na dwunastu drutach! Albo niech tak pięknie maluje jak Ciocia! Niepełnosprawni! Pf! A to dobre sobie! Hhahahaha. Niepełnosprawna to jestem ja, łamaga, która przypala bigos!
      W szkole podstawowej była jedna dziewczynka z achondroplazją, druga bez palca wskazującego. Pierwsza grała na pianinie.
     To my jesteśmy niepełnosprawni, my wszyscy. Bo ludzcy. Kto jest super we wszystkim? Co?


     Po tej dygresji, przenieśmy się we wczesne lata 90-te. Z moim narzeczonym, wspomnianym Mareczkiem, postanowiliśmy odwiedzić jego największego przyjaciela, Picia. Piciu, nie wiem jakim cudem, był stróżem nocnym w ośrodku rehabilitacyjnym dla dzieci. Nie pamiętam, czy zadzwoniliśmy po koleżankę, czy od razu z nią pojechaliśmy do ośrodka, niemniej dojechaliśmy. I oczom naszym ukazał się raj dla fizjoterapeutów. Piłki, drabinki, wózki, wanny z hydromasażem! Urządziliśmy sobie na sali gimnastycznej jazdę na wózkach i wózkowy mecz piłki ręcznej. Uprzedzę pytania - byliśmy trzeźwi jak świnie. Piciu i długowłosy Mareczek mieli po blisko 2 metry wzrostu i łapy jak łopaty o zasięgu 4m, co nadawało scence rys jeszcze bardziej komiczny. Impreza wszech czasów. Z nocną kąpielą w jaccuzzi.

***

A najgorsze z najgorszych jest to, że pisząc tego posta, jem delicje i nie czuję ich smaku! Sadyzm i niepełnosprawność!


niedziela, 31 sierpnia 2014

Przechodzimy do ćwiczeń właściwych

     Dochodzą do mnie niepokojące wieści, jakoby pacjenci się trochę zniecierpliwili moją tu nieobecnością, do tego stopnia, że, cytuję: powyjmowali sobie szczęki  i piaskiem z kieszeni szorują, bojąc się wyjść z poczekalni do domu, żeby Pani Doktor nie przegapić! No ja nie wiem, co za duch w narodzie! Do specjalisty to się czeka moi mili miesiącami, a tu nawet jeden jeszcze nie minął! Każdy by tak chciał, że codziennie do innego lekarza, a to recepta, a to lek, no jeszcze czego? Może w główkę cmokać? No luuuudzie! Tu się poważnie choruje, a Wy zachowujecie się, jakbyście NFZetu nie znali! Rozgrzewkę mieliście robić! A rozgrzewki nie robi się w 5 minut, dlatego zostawiłam Was, żebyście solidnie się rozgrzali! 40 stopni było i to nie pod pachą!

Jak wiecie ze Skorpiona w rosole, byliśmy w górach. Raptem cztery dni, ale sukcesów podczas wojaży było mrowie! Pierwszym z nich było to, że nie walnął mi kręgosłup! Glorija! Drugim było to, że nie utonęliśmy w wezbranych potokach. Trzecim i nie ostatnim było to, że uniknęliśmy rażenia piorunem. Tym razem chybiło i łupnęło w drzewo u sąsiada. Ostateczną chwałą oblekliśmy się zdobywając Gubałówkę (1120m n.p.m) od południowego stoku. Małż już w przeddzień zaczął pakować prowiant, traperki z rakami, namiot, kocher i małą butlę gazową. Pech chciał, że od tej strony kursowały wagoniki.

     Dobra, to ja już się rozgrzaliście, to nie traćmy czasu, bo jeszcze mi tu ostygniecie zbytnio, a niektórzy, najwięksi symulanci, gotowi są pójść o krok dalej i ostygnąć na wieki wieków.  A potem to już tylko można bawić koronera i zbierać do czapki od ZUSu. A słyszał kto, żeby ZUS dawało czapki? Bo do czapki to już w ogóle.

Przechodzimy zatem płynnie do gimnastyki.
Dzisiaj polecę Wam kilka ćwiczeń, które, jak zwykle tutaj, mają drugie, ukryte dno. Nie odkryję Hameryki, jesli powiem Wam, że będziemy piec ponownie dwie pieczenie w jednym piekarniku. Jako, że pogoda jeszcze sprzyja wentylacji płuc świeżym powietrzem (mieszkańcy Śląska mogą wykonywać je w domu nad doniczką z paprotką), proponuje się co następuje:


     Wymachy odnóży ze zraszaniem grządek najlepiej wykonywać na boso - raz, żeby nie ochlapać obuwia, dwa, znane były przypadki, kiedy obcas utknął w sitku konewki. Precedens miał już miejsce jakiś czas temu, skąd powędrował na wybiegi największych modowych marek. Zazwyczaj takie pokazy to efekt takich faux pasów i nocnych popijaw. A potem tacy kreatorzy usiłują nam wcisnąć płaszczyk z guzikiem na plecach i żabotem.
Nie muszę chyba mówić, że machać odnóżami trzeba naprzemiennie? Ćwiczenie można wykonywać w marszu, w drodze do sklepu. W drodze powrotnej do ćwiczenia dokładamy element wytrzymałościowo-siłowy w postaci zakupów po 10 kilo na każdą rękę. W konewce można donosić piwo mężowi, a w rękach reklamówki z kurczakami z rożna i peklowaną golonką.

 


     Ćwiczenie drugie polega na obustronnym unoszeniu odnóży krocznych i zataczaniu nimi łuków w taki sposób, by ze skoszonej trawy powstały foremne kupki siana. Ćwiczenie to zalecane jest zaraz po odzyskaniu przytomności i po omdleniach, bowiem unoszenie nóg pobudza cyrkulację krwi w arteriach. Należy pamiętać, by wykonywanie tego typu ćwiczeń odbywało się w odpowiednim stroju. Odpowiednim, a więc rzucającym się kolorystycznie w oczy (zalecana jest odzież neonowa, pod warunkiem, że nie padło się w jaskrach), najlepiej, by nie była to tak lubiana przez sportowców odzież typu dry fit, ponieważ znalezienie delikwenta w tak przewiewnej odzieży jest po kilku upalnych dniach niemożliwa. Zalecane są poliestry starego typu (po kilku dniach tworzy się kolorowy balon nad miejscem spoczynku napęczniały od gazów lżejszych, acz smrodliwszych od powietrza), a także wszelkiego rodzaju kresze (przy rozszarpywaniu ciała przez dziką zwierzynę odzież emituje donośne dźwięki).



Ćwiczenie trzecie polega na miarowym uderzaniu urządzeniem napędzanym ręcznie, a które powoduje eksodus roztoczy domowych. Ruchy wykonujemy energicznie, naprzemiennie, przy każdym wymachu klękamy na kolano naprzeciwległe i ubijamy ziemię pod młodymi źdźbłami trawnika. Ćwiczenie wykonuje się najlepiej w obuwiu typu szpilka, podwyższając stopień aeracji trawnika. Gdy waga nasza wynosi powyżej 90kg, można zaryzykować już brak wałowania. 


     Po zakonczeniu gimnastyki (prawda, jak szybko to zleciało? A mówicie, że 15 minut ćwiczeń to wieki!), możemy juz oddać się samym przyjemnościom! No, to ja lecę na deskę!
 

I żeby nikt mi tu nie zasłaniał się, że kule, że brak nóg, że go boli, albo, że ma zwolnienie z WF-u!




I zbiórka za 3 tygodnie!* W tym samym miejscu o tym samym czasie! Kręgosłup Oralny ma bowiem roczek!


*coś koło tego, wszak godzina umówionej wizyty w gabinecie jest czasem orientacyjnym.


poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Ćwiczenia, wakacyjny szyk obuwniczy i szok stawowy oraz co nowego mi się przyplątało

     W zeszłym tygodniu miałam żółtaczkę. Objawiła się tak, jak u palaczy - pomarańczowo-żółtymi opuszkami palców. Najpierw zżółkł malutki paluszek, a potem wskazujący i fakof. Wszystkie u lewej dłoni. To ci ciekawostka. Małż orzekł, że mi się zrobiło tak od ścinania pędów lawendy, no ale lawenda jest lawendowa. Ja rozumiem mniszek lekarski, słonecznik, nasturcje, jaskółcze ziele. No ale nie lawenda! Zwłaszcza, że plamy te nie były na skórze, lecz pod skórą  i bardzo przypominały plamy opadowe. Po dwóch dniach żółtaczka ustała (może to wybroczyny po zażywaniu zamiennika Vitroftu - L-lizyny, Hy-Bio i rutinoskorbinu?) Nie wiada.
    
 Po samoistnym uzdrowieniu żółtaczki przepełzło mi to na prawicę i osiedliło się w stawie palca wskazującego, tuż za paznokciem, a także w nadgarstku. Zmieniło jedynie postać z kolorystycznej na bólową. Dolegliwości są upierdliwe głownie nad ranem, dzisiaj bolały mnie już wszystkie stawy w palcach obu rąk. Mam albo rzs albo gościec. Pewnie też dwu-trzydniowy ;)

     Trzeba wrócić mi powoli do ćwiczeń. Upały już ustały, wszak jedziemy na wakacje. Rzeczą pewną jest, że, nawet gdy kaktusy więdną przy 60C, a skóra chłonie ultrafiolety, to gdy wyjeżdżamy my - pada, jest gradobicie, które pokazują w TV, a urwanie chmury powoduje wezbranie rzek i podtopienia. Temperatury na pewno nie będą przekraczały 20C. Możecie nas zawsze pytać, kiedy wybieramy się na urlop i, po konsultacji, jechać w innym terminie. Będziecie mieć krystaliczną pogodę, zaręczam!
Wyjazd ten jest z mojej strony próbą samobójczą, gdyż zamierzamy zdobyć Tatry. Co prawda samochodem. Potem zacznie się survival - wjazd kolejką na Gubałówkę, spacer po Dolinie Kościeliskiej oraz obrona przed doznaniem wylewu krwi do mózgu i rozerwania płuc z powodu rozrzedzonego powietrza. Nie wspominając o nadciśnieniu tętniczym, które rozerwie z pewnością me arterie. Ale czego nie robi się dla dzieci, potomków form nizinnych! Pokazuje się nawet Giewont przez góralskie okienko!

    Jako rzekłam, czas szlifować formę. Trzy miesiące ostrej fazy mego krwistego męta minęły, a więc czas, który dałam sobie na wchłonięcie go. Nie wchłonąwszy go jednak, zamierzam go zabić moją ignorancją. A'propos. Doszłam do tego, co ja właściwie widzę, gdy patrzę, a nad czym zastanawiałam się w przedpoprzednim poście. Niestety, z całej rodziny widzę to tylko ja, więc czuję się wyalienowana zdziebko. Mam cichą nadzieję, że Wy też to macie. Największa nadzieja w Momarcie ;) Niemniej wszyscy podczas tych piekielnych upałów mogą mi pozazdrościć śniegu optycznego! Jak widać, snuje się za nim ogon kolejnych niedyspozycji. Ten blog nie umrze nigdy!

     Nie mitrężąc zbytnio czasu, przechodzimy gładziutko do rozgrzewki w pomieszczeniu. Zaletą ćwiczeń jest to, że możemy je wykonywać podczas czynności dnia codziennego. Wręcz niezauważenie i od niechcenia. W ten sposób osiągamy kilka celów: gibkość, jędrność, elastyczność, a przy tym czyste meble i bezkres powierzchni poziomych. Nie mówiąc o machniętym przy okazji trzydaniowym obiedzie i polepszeniu kontaktów małżeńskich.

     Zaczynamy od zamiatania. W drugiej fazie ćwiczeń można przejść brawurowo do mopa. Od czystej podłogi do gibkiego kręgosłupa w odcinku lędźwiowym tylko jeden krok!


     Po ogarnięciu linoleum, czas na ćwiczenia ogólnorozwojowe z... no właśnie  z czym? Wykażę się teraz kompletną indolencją w nazewnictwie narzędzi kuchennych, ale co to u licha jest? Dusiciel ziemniaków? Analogowa maszyna do puree? Pogromca skrobi? Kto wie?
A obiad się gotuje, niech Was nie zmyli, że na kuchence tylko przypala się woda w czajniku. 


     Gdy mięso w piekarniku dochodzi, yhy yhy, wykonujemy jaskółkę i czyścimy miejsca zabrudzone zawartością pieluch i śliniaków najmłodszych członków rodziny. Ewentualnie najstarszych, jak wiadomo bowiem, życie zaczyna się w pielusze i w niej się kończy. 
Można też sprawdzić, czy nie odpryskuje politura i zapastować ubytki. Trzeba uważać, by nie omsknęły się ręce, wtedy bowiem ubytki będą większe, a zawartość portfela mniejsza. Dentyści wszak nie tanieją.


     Po konserwacji mebli, ugotowaniu obiadu, czas pozmywać naczynia po sobie i dzieciach. Nad zlewozmywakiem wykonujemy serię przysiadów i ćwiczeń rozciągających, poprawiając cyrkulację w naczyniach limfatycznych i obiadowych.


     Wchodzimy w fazę kulminacyjną rozgrzewki, szykując się na powrót męża z pracy. Wyczuwamy to organoleptycznie oraz za pomocą bioprądów i wyczuwania promieniowania aury. Przy okazji ćwiczymy mięśnie grzbietu i skośne brzucha. Tych nigdy nie za wiele, zwłaszcza po porodach.


     Po rozgrzewce czekamy już tylko na powrót męża z pracy w jedynie słusznej pozycji, rozciągając mięśnie przykręgosłupowe, przy okazji sprawdzając, czy wikol wystarczająco chwycił.


     Jeszcze a'propos stawów. Dla ludzi, którzy mają je zdrowe proponuję jeziorny i stawowy obuw. Hit Mazur, wakacyjny przebój, must have kurortów. Wersja wieczorowa:




A dla tych, którzy nie nabijają ryb na szpile wędzarnicze, ale chcących pozostać w temacie i na fali, pozostają płaskacze i plaskacze w wersji kolejno: wieczorowej, dziennej, czyli tzw zapierdalanki oraz wersja sleepersów- wieczorno-nocna, wybitnie plaskająca i śliska. W takich dyskopaci mogą tylko leżeć.






W następnym odcinku zapoznamy się z ćwiczeniami.
Być może przyplącze się do mnie kolejna jednostka chorobowa. 
Albo będzie zupełnie odwrotnie, kto wie!
Tak, czy inaczej, będzie się działo!