sobota, 31 października 2015

Wyprawka szkolna


Zaczynam zaskakującą wiadomością: żyję!

Leżałam bykiem!





     Wakacje minęły jak sen jaki złoty, urlop jest już majacząca w oparach niepamięci przeszłością. Zresztą, dobrze, że już za mną, bo człowiek telepał się przez pół Polski tylko po to, żeby udawać białuchę na plaży. Słońce bezlitośnie spaliło mi skórę na popiół, a potem przez trzy dni sztorm rwał obłe ciało na strzępy, urywając głowę i tocząc ją po wydmach. Głowę urwało mi powtórnie gdzieś tak w połowie pobytu, kiedy to odebrałam dwa telefony alarmującej zdrowotnie treści od tych, którzy pozostali na nizinach. Wobec powyższego do końca urlopu siedziałam jak fakir na gwoździach i robiłam nimi rowki na framudze.
Na szczęście wtoczyłam się ponownie w koleiny swojego życia i telepię się dalej.

     Korzystając z chwilowej absencji kwiatu młodzieży, w tym Małża, chwytam za klawiaturę i stukam do Was Morse'em, co następuje.

     Zajmiemy się dziś oprzyrządowaniem młodzieży szkolnej. Zauważyliście, jak ciężka jest wiedza w dzisiejszych czasach? Mój kwiat jest szczupły i gibki jak pęd fasoli, a nosi w swych plecakach strąk tak ciężki, że słyszę uszami wyobraźni jak trzeszczą mu wszystkie krążki.
Mat wybujał tak bardzo, że patrzymy sobie w oczy jak równy z równym, a Mim mógłby pić mi z piersi na stojąco.

     Cóż jest niezbędne w placówce KO? Jako podkreślenie przynależności do kasty, którą cała swą osobą  w tym przypadku wypełnia matka, na pewno plecaczek z narządami. Do narządów zaliczymy zeszyty, artykuły piśmienne, tu długopisy, przyda się też taśma klejąca.










Taką taśmę to i ja chciałabym mieć. Gdyby ktoś widział, to niech mi kupi, proszę. Bardzo praktyczne. Kiedy rozleci mi się kręgosłup, skleję się taką i nikt nie pozna, że mi coś zaszwankowało w osi. Przynajmniej do pierwszej kąpieli.

W szkole teraz są szafki z kodami, szyframi, czasem na kluczyk. Można schować sobie drugie i trzecie śniadanie, worek z kapciami, zatrzasnąc kolegę, ach, ile możliwości! Koniecznie do kluczyka trzeba przyczepić brelok-bimbadło! Do wyboru, do koloru! No, z kolorem, to przesadziłam. Coś jak wota. Kto chromy, ma nóżkę-bimbadło, kto ma z głową - czaszkę. Ja tam skompletowałabym cały szkielet. Nigdy nie wiadomo co człowiekowi łupnie, a tak, jak dojazdówkę, mamy część zamienną i dotelepiemy się do najbliższego SORu samodzielnie.







     W szkole podstawowej Mata i Mima panowało bezkomórkowie. Specjalny królewski dekret zabraniał nie tyle użytkowania, co nawet posiadania komórek na terenie placówki. I bardzo dobrze, zauważam, że mało szkół dysponuje taką hipsterską, ale zdroworozsądkową odwagą w dzisiejszych czasach.
     Mat w tym roku przekroczył mury gimbazy i stał się posiadaczem komórki, co prawda nastawionej  wyłącznie na odbiór. Zmieni się to na pewno w momencie zmiany statusu społecznego na "w związku", ale jak na razie nikt nie majaczy nawet za siódmą górą. Ja wiem, że młodym babciom też nic nie majaczyło, ale nie wyprzedzajmy mitów, a tym bardziej faktów. 







     Z komórką trzeba ostrożnie! Wykonano już szereg badań, z których jasno wypływa wniosek, że komórki są szkodliwe, już nie tylko, że robią raki z mózgu, ale można całkiem stracić głowę. 

      W zasadzie, kto w dzisiejszych czasach ma smartfona, ma już wszystko, więc więcej szkolnych gadżetów stanowi zbytek. 
     O, chyba, że jeszcze wyprawka na WF, jak najbardziej! Niech się młodzież rusza, a jakże! Wybór koszulek jest zadowalający, tu reprezentanci:








No i obuwie sportowe, najważniejsze jest dobre obuwie - amortyzacja to podstawa i to dosłownie!





     Na zakończenie krótki, mobilizujący raport:

     Z powodu niećwiczenia na zlecenie okulisty, zleciał mi kręgosłup w odcinku piersiowym (i tu się sprawdza porzekadło i mądrość ludowa, że jak trwoga, to do Boga).
Masa ciała objawiła się na poziomie +15kg w stosunku do stanu sprzed mętów. Nowi czytelnicy z łatwością odnajdą odpowiedni wcześniejszy post na ten temat.
Dodam, że ze wzrokiem nie jest lepiej, mimo oszczędności wysiłkowo-ruchowych, czym udało mi się dowieść, że niekoniecznie zasadne są asekuracyjne zalecenia lekarzy.

     A teraz udam się do swojego sarkofagu. Ale tylko na chwilę!


piątek, 10 kwietnia 2015

Gra wstępna i rozbierane fotki na osłodę długiego oczekiwania ♥

     Minęły dwa miesiące z hakiem, a Wy ciągle czekacie z zapartym stolcem, oczekując mojego zmartwychwstania z łoża boleści, na które rzucił mnie poryw bólu i gwałtowny meander zdarzeń losowych. Zatem moje barwne losy tuż po tym, jak wyginałam ponętnie pupkę w celu wiosennego wabienia Małża, poznacie ździebko później. Trudno. Musicie jeszcze wytrzymać to napierające ciśnienie. Albowiem dzisiaj przedstawię Wam, moi połamańcy, w telegraficznym wręcz skrócie, jakimi wyboistymi drogami zmierzaliście wprost na zarośnięte oralne me łono.



Ścieżki pod Waszymi spikselowaciałymi stopami były pokrętne i tak samo zdrożne, jak Wasze myśli. Przytaczam je poniżej w oryginalnej pisowni, by Was jeszcze bardziej zawstydzić:

-jak wstac z podlogi dyskopatia
-bakterie w oku
-blog oralnej
-co czuł jonasz
-mycie głowy w dawnych czasach
-pierwszy raz oralnie
-szeroka bardzo długa esica
-nie myje głowy 4 dzień
-pupki
-dyskopatia jak ubierac skarpetki buty
-moje przeżycia codziennego dnia

     Wy to jednak macie problemy. Długa esica. Hm. I kto tego szukał? I czego chciał się dowiedzieć bohater, który nie mył głowy cztery dni? Szukał deratyzatora? Porad kosmetyczki? Środka na egzemę? No i pytanie kardynalne: czy znalazł tu odpowiedzi na nurtujące pytania?
Aby z jednej strony nie stracić rzeszy fanów spod znaku różowej chmurki, a z drugiej strony zadowolić ich i pokazać, że ich trud nie poszedł na marne, na końcu umieszczę kilka rozebranych zdjęć. I ażeby podbić blogową rakietą hormony płciowe na wysoki poziom, powiem, że to moje zdjęcia. Co nie będzie się aż tak bardzo mijać z prawdą, gdyż rysy twarzy są nierozpoznawalne, a wręcz nieuchwytne.

     Tymczasem rozciągnijmy ciało, by być przygotowanym na to, co nieuchronne. Proponuję łyczek leczniczej nalewki, w którą zaopatrują mnie Fani. Skończyliśmy z Małżem cytrynówkę z miodem, została jeszcze wiśnióweczka z miodem oraz aroniówka. Możemy sobie zatem biesiadować i miło monologować. Połowy ćwiczeń nie wykonam, ale Savasanę gnę bezbłędnie i w dodatku o każdej porze dnia i nocy.




      I jak tam? Krew buzuje? Hormony grają harmonijnie na harmoszy? No, to na dobranoc obiecane nagie zdjęcia. W końcu od ostatniego postu leżę rozciągnięta na łożu i dyszę ciężko.





     Jeżeli się rozgrzaliście, to utrzymajcie wzwód intelektualny do następnego posta! Dobra?
 Też Was kocham moi Czytacze!


piątek, 30 stycznia 2015

O zgubnych skutkach wypinania pupki. Cz.1 - miłe złego początki.

     Dzisiaj będę straszna i opowiem Wam o moim najbardziej spektakularnym incydencie kręgosłupowym w całej mojej prehistorii.

Trzeci kwietnia 2011 roku, niedziela.
Ta data wryła się krwawymi zgłoskami w dzieje nie tylko moje, lecz całej familii.
W rolach głównych występują: Mat lat 9, Mim lat 5, Małż i ja. Oboje o 4 lata mniej niż obecnie.
 
     Tertia Aprilis powitał nas ciepłymi strumieniami słońca, poszatkowanymi przez paski żaluzji w równe plasterki, a przez siatkę osiedlowego śmietnika - jak frytki w słupki. Całe to świetliste tałatajstwo wsypało nam się na kołderki i na twarze, dlatego zerwaliśmy się z łoża tak żwawo, jak żwawo wyrywa się podduszaniec z rąk podduszacza. Kiedy tętnice szyjne odzyskały drożność, spojówki przezierność, a krew uderzyła z impetem o wnętrze czaszki, powodując uniesienie powiek i odzyskanie świadomości, ktoś z nas zrobił śniadanie. Czas natomiast zrobił swoje i wytarł już skrupulatnie informację, k t o. A jako, że nastąpił u mnie popularny syndrom psychologicznego wyparcia negatywnych emocji, podejrzewam, że byłam to ja.

     Ranek, jako rzekłam, był piękny. Forsycja strzelała pąkiem, nad pierwszymi kwiatami mniszków kołowały pszczoły i trzmiele, a nad śmietnikiem pojawiały się pierwsze nieśmiało kopulujące muchy. Z trawnika zeszły lody i śniegi, ujawniając w pełnej krasie efekty nienagannej pracy przewodów pokarmowych osiedlowych czworonogów. Ziemia pod stopami wydawała ten charakterystyczny dźwięk mokrych buziaków typu ciągutka, chcąc wessać w siebie każdego nieuważnego, zapatrzonego w błękit nad głową, przechodnia, równocześnie z drugiej strony uwalniając na świat rzadkie zielone źdźbła traw, szumnie nazywanych trawnikiem.

     W takie okoliczności przyrody chciał wniknąć, a zarazem się z nimi stopić, Małż ze swą rodziną. Wszyscy złaknieni po zimie tych efemerycznych motyli, wierzbowych habazi i by koty wyniosły się z piwnicy, przynajmniej na siku.
Reflektował jedynie Mat, dlatego zsynchronizowaliśmy zegarki i rozeszliśmy się na dwie strony świata. Mat poszedł w zielonkawe nieznane z Małżem, ja zostałam z Mimem w betonie.

     Ptaszki wesoło kwiliły za oknem, Mim przed oknem, więc niesiona na słonecznym promieniu, chęcią nadania twarzy wiosennego wyglądu za pomocą chemii kosmetycznej, udałam się przed lustro. Kilka minut i makijażowych trików później, z chaosu i piany z żelu do kąpieli, powstała Wenus. Wenus zauważyła, że Mim, słodkie dziecko, zespolił się w jedno z zabawkami, dając się całkowicie pochłonąć światu fantasy. Usiadła więc przy nim na krześle tak wdzięcznie i delikatnie jak ważka (tak, noszę okulary, i co z tego?). Ważka zawisła niemal nad samiuśkim końcem krzesełka, zakładając nóżka na nóżkę i zaczęła kontemplować efektowny proces powabnego wyginania pupci ku tyłowi. (Wszak wiosna sprzyja takim różnym idiotycznym i atawistycznym zachowaniom). Paluszki swych dłoni opierały się nadobnie na kolanku nóżki z wdziękiem zarzuconej na nóżkę drugą, która to miała kontakt z podłogą li i jedynie za pomocą paluszków. Kontemplacja i wyginanie pupci było procesem ciągłym, acz przebiegającym skokowo. Kiedy już prawie - prawie Wenus osiągnęła odpowiedni poziom upodobnienia się do pauzy ćwierćnutowej, gdy wtem poczuła w plecach bardzo dziwne uczucie. Uczucie było nieprzyjemne, ale bezbolesne, ot, coś jakby naoliwiona kula powolnie ześlizgnęła się z drugiej, na której jakimś cudem leżała. Zupełnie odmienne od pierdut!, które zazwyczaj miała.


     Wenus zdążyła pokonać jakieś cztery metry, jakie dzieliły ją od łóżka sypialni lotem koszącym, zrobić półobrót i paść horyzontalnie w poprzek łóżka, nie mogąc odtąd ruszyć niczym więcej niż powiekami i krwią w żyłach. Na szczęście język nie skleił się trwale z podniebieniem, co zwiastowało poniekąd iskrę optymizmu i cień szansy na ratunek w tej, jakże patowej, sytuacji.

- Mimku!

...

-Mimie??!!!!!

...

-MIIIIIIIIIIIIIIIIIM!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

- Co?

-Nie co, tylko słucham, do cholery! Przynieś mi telefon.

-Nie.

-Przynieś proszę, jestem bowiem nieruchawa i bezbronna jak wieloryb rzucony na plażę.

-Nie.

-Przynieś, proszę.

-Przeproś za brzydkie słowo.

-Przprszm.

-No, od razu inaczej - proszę mamusiu.

-#%@!&!!! Małżu, wracaj, stop. Umieram, stop. RATUNKU!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!


     Aby podnieść napięcie, byście mogli sięgnąć zenitu Waszych możliwości przystosowawczych do życia w stresie, oberżnę odcinek 1 w tym miejscu naszej wartkiej opowieści.

Albowiem wspominałam na początku, że dzisiaj będę okrutna.