poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Ćwiczenia, wakacyjny szyk obuwniczy i szok stawowy oraz co nowego mi się przyplątało

     W zeszłym tygodniu miałam żółtaczkę. Objawiła się tak, jak u palaczy - pomarańczowo-żółtymi opuszkami palców. Najpierw zżółkł malutki paluszek, a potem wskazujący i fakof. Wszystkie u lewej dłoni. To ci ciekawostka. Małż orzekł, że mi się zrobiło tak od ścinania pędów lawendy, no ale lawenda jest lawendowa. Ja rozumiem mniszek lekarski, słonecznik, nasturcje, jaskółcze ziele. No ale nie lawenda! Zwłaszcza, że plamy te nie były na skórze, lecz pod skórą  i bardzo przypominały plamy opadowe. Po dwóch dniach żółtaczka ustała (może to wybroczyny po zażywaniu zamiennika Vitroftu - L-lizyny, Hy-Bio i rutinoskorbinu?) Nie wiada.
    
 Po samoistnym uzdrowieniu żółtaczki przepełzło mi to na prawicę i osiedliło się w stawie palca wskazującego, tuż za paznokciem, a także w nadgarstku. Zmieniło jedynie postać z kolorystycznej na bólową. Dolegliwości są upierdliwe głownie nad ranem, dzisiaj bolały mnie już wszystkie stawy w palcach obu rąk. Mam albo rzs albo gościec. Pewnie też dwu-trzydniowy ;)

     Trzeba wrócić mi powoli do ćwiczeń. Upały już ustały, wszak jedziemy na wakacje. Rzeczą pewną jest, że, nawet gdy kaktusy więdną przy 60C, a skóra chłonie ultrafiolety, to gdy wyjeżdżamy my - pada, jest gradobicie, które pokazują w TV, a urwanie chmury powoduje wezbranie rzek i podtopienia. Temperatury na pewno nie będą przekraczały 20C. Możecie nas zawsze pytać, kiedy wybieramy się na urlop i, po konsultacji, jechać w innym terminie. Będziecie mieć krystaliczną pogodę, zaręczam!
Wyjazd ten jest z mojej strony próbą samobójczą, gdyż zamierzamy zdobyć Tatry. Co prawda samochodem. Potem zacznie się survival - wjazd kolejką na Gubałówkę, spacer po Dolinie Kościeliskiej oraz obrona przed doznaniem wylewu krwi do mózgu i rozerwania płuc z powodu rozrzedzonego powietrza. Nie wspominając o nadciśnieniu tętniczym, które rozerwie z pewnością me arterie. Ale czego nie robi się dla dzieci, potomków form nizinnych! Pokazuje się nawet Giewont przez góralskie okienko!

    Jako rzekłam, czas szlifować formę. Trzy miesiące ostrej fazy mego krwistego męta minęły, a więc czas, który dałam sobie na wchłonięcie go. Nie wchłonąwszy go jednak, zamierzam go zabić moją ignorancją. A'propos. Doszłam do tego, co ja właściwie widzę, gdy patrzę, a nad czym zastanawiałam się w przedpoprzednim poście. Niestety, z całej rodziny widzę to tylko ja, więc czuję się wyalienowana zdziebko. Mam cichą nadzieję, że Wy też to macie. Największa nadzieja w Momarcie ;) Niemniej wszyscy podczas tych piekielnych upałów mogą mi pozazdrościć śniegu optycznego! Jak widać, snuje się za nim ogon kolejnych niedyspozycji. Ten blog nie umrze nigdy!

     Nie mitrężąc zbytnio czasu, przechodzimy gładziutko do rozgrzewki w pomieszczeniu. Zaletą ćwiczeń jest to, że możemy je wykonywać podczas czynności dnia codziennego. Wręcz niezauważenie i od niechcenia. W ten sposób osiągamy kilka celów: gibkość, jędrność, elastyczność, a przy tym czyste meble i bezkres powierzchni poziomych. Nie mówiąc o machniętym przy okazji trzydaniowym obiedzie i polepszeniu kontaktów małżeńskich.

     Zaczynamy od zamiatania. W drugiej fazie ćwiczeń można przejść brawurowo do mopa. Od czystej podłogi do gibkiego kręgosłupa w odcinku lędźwiowym tylko jeden krok!


     Po ogarnięciu linoleum, czas na ćwiczenia ogólnorozwojowe z... no właśnie  z czym? Wykażę się teraz kompletną indolencją w nazewnictwie narzędzi kuchennych, ale co to u licha jest? Dusiciel ziemniaków? Analogowa maszyna do puree? Pogromca skrobi? Kto wie?
A obiad się gotuje, niech Was nie zmyli, że na kuchence tylko przypala się woda w czajniku. 


     Gdy mięso w piekarniku dochodzi, yhy yhy, wykonujemy jaskółkę i czyścimy miejsca zabrudzone zawartością pieluch i śliniaków najmłodszych członków rodziny. Ewentualnie najstarszych, jak wiadomo bowiem, życie zaczyna się w pielusze i w niej się kończy. 
Można też sprawdzić, czy nie odpryskuje politura i zapastować ubytki. Trzeba uważać, by nie omsknęły się ręce, wtedy bowiem ubytki będą większe, a zawartość portfela mniejsza. Dentyści wszak nie tanieją.


     Po konserwacji mebli, ugotowaniu obiadu, czas pozmywać naczynia po sobie i dzieciach. Nad zlewozmywakiem wykonujemy serię przysiadów i ćwiczeń rozciągających, poprawiając cyrkulację w naczyniach limfatycznych i obiadowych.


     Wchodzimy w fazę kulminacyjną rozgrzewki, szykując się na powrót męża z pracy. Wyczuwamy to organoleptycznie oraz za pomocą bioprądów i wyczuwania promieniowania aury. Przy okazji ćwiczymy mięśnie grzbietu i skośne brzucha. Tych nigdy nie za wiele, zwłaszcza po porodach.


     Po rozgrzewce czekamy już tylko na powrót męża z pracy w jedynie słusznej pozycji, rozciągając mięśnie przykręgosłupowe, przy okazji sprawdzając, czy wikol wystarczająco chwycił.


     Jeszcze a'propos stawów. Dla ludzi, którzy mają je zdrowe proponuję jeziorny i stawowy obuw. Hit Mazur, wakacyjny przebój, must have kurortów. Wersja wieczorowa:




A dla tych, którzy nie nabijają ryb na szpile wędzarnicze, ale chcących pozostać w temacie i na fali, pozostają płaskacze i plaskacze w wersji kolejno: wieczorowej, dziennej, czyli tzw zapierdalanki oraz wersja sleepersów- wieczorno-nocna, wybitnie plaskająca i śliska. W takich dyskopaci mogą tylko leżeć.






W następnym odcinku zapoznamy się z ćwiczeniami.
Być może przyplącze się do mnie kolejna jednostka chorobowa. 
Albo będzie zupełnie odwrotnie, kto wie!
Tak, czy inaczej, będzie się działo!



26 komentarzy:

  1. Do tych butów ze zdjęcia nr 1 - koniecznie czerwony pazur na paluchu.
    Zaś do tych na zdjęciu nr 3 - należy najpierw wykonywać te wszystkie ćwiczenia pierdylset razy. I żywić się energią kosmiczną. Takie szpilki utrzymują góra 28 kg. W porywach!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mmmmm nie ma to jak opinia eksperta :*
      Czerwony, czyli wędkowanie krwawe. Nie wyglądałoby to zbyt makabrycznie?

      Usuń
    2. coś Ty Moni czy nie widzisz że czerwony pazur pasowałby idealnie do wewnętrznej strony obcasa ??? ;-)

      Margi :)

      Usuń
    3. Nie widzisz, nie widzisz. No nie, nie widzę. ;)

      Usuń
  2. :D :D :D
    Dzięki :D Znowu czytam dwa razy, żeby niczego nie uronić! Skąd Ty bierzesz te obrazki, jak rany łosia, to jest mistrzostwo świata. Buty z centrali rybnej to jeszcze nic, te ćwiczenia giętkiej Pani Domu mnie rozłożyły na łopatki. No i teksty, bez których obrazki byłyby niczym. Cholera jasna, gdyby nie to, że znów zniknęły mi z klawiatury literki a i z, i wklejam je mozolnie w każde słowo, npisałabym Ci komentarz wart 15 przysiadów, bo - cytując za wielkim dyktatorem mody w dziedzinie renowacji elewacji - JESTEŚ TEGO WARTA. Odpoczywaj na wczasach, nie pękaj i nie żółknij, bo musisz wrócić i pisać dalej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy Ty nie jesteś aby syjamską siostrą Wieprza? Wieprz zgubił M i L i również kopiuje. Już są dwie naczelne kopistki internetów!

      Zaprawdę, powiadam Wam, kiedyś popełnię taki post, że mnie przysiady zabiją. I biust.
      Dygam nózią :)

      Usuń
    2. Bloga oczywiście znam, bo albo trafiłam tu przez tam, albo tam przez ten, ale już jakiś czas nie zaglądałam. Kopiuje L i M?? Jeśli w Twojej klawie za chwilę wysypie się K i O, to trzeba będzie założyć ostrożną tezę, że wszystkie jesteśmy siostrami, i pozostanie tylko ustalić, który z naszych oficjalnych ojców tak zaszalał ;)
      A jak już popełnisz ten biustonośny post, to ten, paroma centymetrami mogłabyś się z cudownie odnalezioną siostrą podzielić :D

      Usuń
    3. Zmusiłaś mnie do głębszej analizy rozmieszczenia klawiszy. Z wrodzona bystrością od razu dostrzegłam, że Wieprz pije kawę lewą ręką, a Ty prawą. K i O pasują do wylania kawy z prawej strony. Ale, żeby połączyć Wasz dole, powinnam uśmiercić z lewej, Wieprzowej strony Q, a ze strony Kanionkowej P.
      Teraz, by połączyć nas więzami pikseli i ciepłych fluidów, powinyśmy układać z tej rozsypanki: M L A Z K O. Ojcem był pan Mlazko?! Wiem! Z.Mlako! Zenon? (ewentualnie QP. Kupe?!)

      Usuń
    4. O, kurde, NIE. Ja się nie zgadzam, by moim przybranym, wirtualnym ojcem była jakaś qupa Zenona! Zaraz wyleję herbatę na całą klawiaturę i moim nowym ojcem zostanie pan Kononowicz, patron "i żeby niczego nie było" :D

      Usuń
    5. Twój wpis sponsorują literki N i O! Ciągle z prawej!

      Usuń
  3. hahahaha Monia znowu zaplułam sobie monitor hahahahaha

    Margi :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie, dojdziemy i do ortodonty i stomatologa! To tylko kwestia czasu!

      Usuń
  4. Mam wrażenie, że nadzieje pokładane we mnie są zbyt wielkie, ale postaram się sprostać.
    Po pierwsze więc, z zestawu ćwiczeń z punktu widzenia okulistycznego nadają się tylko pierwsze i ostatnie. Ponownie zalecam jednak zorganizowanie uroczystego przekazania mopa mężowi!
    Po drugie, zaoszczędzoną na Vitrofcie, czy jakkolwiek to by się nazywało, kasę, przeznacz na wynagrodzenia dla młodych zdolnych projektantów, którzy będą rozwijać rybi trend w obuwnictwie! Może stworzą i takie, które będzie się komponowało z Twoją żółtaczką? (trzecie od góry dałoby radę, ale na Giewoncie chyba się nie sprawdzi).
    Poza tym życzę zaś bardzo udanego urlopu, bez nowych jednostek (chyba że tych wyrażonych w mililitrach, to wtedy proszę bardzo!)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Momarto kochana, sprostałaś! W sumie miałam nadzieję, że widzisz zaśnieżony obraz, no ale nie można miec wszystkiego, nawet chorób oftalmologicznych.
      Giewont mam zamiar zdobyć w klapkach. Ale nie jak jakiś nieobyty ceper w kroksach, ale w prawdziwych skórzanych! Doczepiłam już raki! We frakach i rakach, o!
      Och, gdybym miała nadprogramową kasę, kupiłabym szydełko nr12 i zpagetti, z zamiarem zrobienia sobie pledu na szezlong, by wygodnie się pisało i czytało (in progress)
      Dziękuję za powinszowania! :)

      Usuń
    2. Przejęłam się. Dziś spędziłam pół dnia na okulistyce i śpieszę donieść, że nie dość, że po tych wszystkich światełkach prosto w oczy i kłuciu wprost w gałkę oczną (szczęśliwie znieczuloną) mi śnieży, to jeszcze we łbie rąbie. Dowiedziałam się natomiast, że trwają prace koncepcyjne nad usuwaniem mętów przy pomocy cudownego zastrzyku prosto w oko. Zastanawiam się właśnie, czy cieszyć się, czy martwić. Teraz przynajmniej nigdy nie czuję się samotna - gdzie ja, tam i one, a potem, co będzie potem?!
      Och, i gdybyś robiła pled na szezlong, zrób koniecznie dwa! Jeden odkupię, oferując w zamian opowieści okulistycznej treści!

      Usuń
    3. Potem jest już tylko ciemność, Momarto.

      Pled mam zamiar zrobić dla siebie, nie dla szezlonga! Szezlong ma dźwigać me ciało plugawe. A pled ma je litościwie okrywać. Ale właśnie przeliczyłam koszta (bo pomysł dzisiejszy) i okazało się, że się przeliczyłam. Motek zpagetti (zobacz na allegro jakie to fajowe!) kosztuje 32zl. Te 120 metrów zaklętych w jednym motku starcza na kwadrat o boku 40cm. Pled powinien składać się jakoś z 20 kwadratów, tak sobie wymyśliłam, więc koszt pledu zamknie się w 640zł. A, nie! Jeszcze szydełko z bambusa 12mm w cenie 12zł. Plus przesyłka.
      I jeszcze muszę sobie przypomnieć jak się szydełkuje, co prawda kiedyś popełniałam obrusy, a tego nie zapomina się, jak jazdy na rowerze.
      Co do mętów jeszcze - mój wujek pozbył się ich. Tylko nie wiem , czy krwawo, czy laserowo. Trzymaj się z oczami i w ogóle dzielnie się trzymaj z wszystkim!

      Usuń
    4. Ta ciemność trochę przeraża mnie, ale mam nadzieję, że za parę lat jakoś się z nią oswoję. U mnie podobno nie da rady pozbyć się tych mętów przy pomocy metod tradycyjnie stosowanych, albowiem doszło do, cytuję, żeby tu jeszcze trochę poepatować sobą: "całkowitego oddzielenia ciała szklistego". Podobno zdarza się to osiemdziesięciolatkom, ale mamusia stanowczo twierdzi, że nic nie pokręciła, gdy zgłaszała fakt mych narodzin w USC!
      Co do pledu i kosztów - rany boskie! To ja jednak poprzestanę na kocyku z polaru!

      Usuń
    5. Ciemność to jakoś za 40 lat, wszystkich nas dopadnie, Momarto! Będziesz jeszcze wnuki wyraźnie widziała!

      Ciało szkliste trzeba nawadniać ponoć. Ja mało piję, jestem jak wielbłąd. A, ze sprawa tyczy starszych ludzi, to mi też moja O. mówiła, że mam oczy jak staruszka. Cóż. Przyjadę do Ciebie i sobie razem poczytamy brajlem, ja będę leżała w gorsecie, niestety nie czarnym i powabnym. Będziesz mnie o kijach popychała na wózku. Będzie dobrze!
      Szkoda tylko, że nie pod tak cudnej urody pledem, jaki sobie uroiłam. Ale może potnę tiszerty i udziergam? Będzie w dwójnasób ekologicznie!

      Usuń
  5. A mie sie wydaje, że to producentowi sie sypło barwników więcej do receptury i Ci nadmiary technologiczne wybiło pod opuszkami. założywszy, że jakaś interakcja dodatkowo zaszła z wytrącaniem ;)
    Żółtaczka mą dir sie charakteryzuje "zażółceniem powłok i białkówek oka" ze sypnę z pamienci ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No przeca wiem, że nie klasyczna żółtaczka! NIe mogę mieć tak pospolitych jednostek!
      Gdyby było czerwone, miałabym czerwonkę.
      Z nadmiarem też główkowałam, z wytrącaniem nadwyżek również, ale dlaczego tylko kilka dni, dlaczego tylko opuszki, dlaczego tylko część powłok, a dokładnie opuszki jednej ręki, dlaczego tylko pod skórą, a nie na, dlaczego jednej ręki, a drugiej nie, dlaczego aaaaaaaaaaaaaa! Stop :)
      Mimo, iż wygląda, że ja ciągle o tym, zastanawiałam się tylko dwukrotnie i krótko. ;)
      Żółtaczka opuściła mnie tak samo gwałtownie, jak się pojawiła.
      Czekam na kolejne atrakcje :)

      Usuń
    2. Zapytaj się jeszce czy czeopś wcześniej w tej ręce nie trzymałaś? ;)
      Ale ale ... mam pewną wizję; to wygląda troszku jak element z "Imienia róży"... ;)

      Usuń
    3. Plamy powstawały po nocy, doprawdy aż strach pomyśleć, gdzie mogłam trzymać tę rękę!
      Myślisz, że... Aaaaa! KTO?!

      Usuń
  6. Po pierwsze, ostrzegam, że tak gwałtowne propagowanie tych prostych ćwiczeń fizycznych powoduje, że rodzina w trosce o kondycję propagatorki nie będzie śmiała jej odebrać nawet minuty śmigania na odkurzaczu i mopie - sprawdzone organoleptycznie, (nie)stety. Faktem jest, że ruchy posuwisto-skrętne kręgosłupa mam dzięki temu opanowane do perfekcji, ale no, bez przesady...
    A po drugie, skoro wybierasz / wybrałaś się w Tatry, które mnie nie obchodzą, to dlaczego zalało mój ukochany Beskid Wyspowy? Jakieś problemy z celowaniem...?
    Poza wszystkim, jak uda Ci się pójść w moje ślady i spowodować swoim pobytem sierpniową powódź na całym wybrzeżu Hiszpanii od Alicante aż do Girony, to dopiero pogadamy... :-)))
    Iza

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze mnie złapałaś za połę wiatrówki, Izo.
      Ależ nie mam nic przeciwko temu, by ćwiczyły całe rodziny! Ile pożytku! Zespołowo doszlibyśmy do poziomu master, czyli zapraw na całą zimę i wycyckanych fug!
      Nie chcę nic mówić, ale po naszym powrocie z Egiptu spłonął pociąg, którym jechaliśmy.
      Na ucho Ci powiem, że nie byłam w Tatrach od...ciociu amnezjo, posuń się - od 25 lat! Ale trzeba pokazać dzieciom szarotki i misia na Krupówkach.

      Usuń
    2. A jednak mnie przebiłaś... :-)))) Pożarów jeszcze nie trenowałam (odpukać!!!)
      Iza

      Usuń
    3. No! To mogę się iść pakować!

      Usuń

Po każdym komentarzu autorka robi przysiad (nadal oczywiście dodawany jest 1cm w biuście).