środa, 9 października 2013

bo trzeba się umieć ubrać!

   Zbliżają się chłodniejsze dni. Sukienki wiszą w szafie w rządku i czekają na ponowne ocieplenie klimatu. Słońce już nie grzeje plecków, ach jakaż szkoda. Zimno nie służy kręgosłupowi choćby z kilku przyczyn: powoduje skrócenie mięśni. Takie skrócone, zesztywniałe mięśnie ściskają krążki jak w imadle i naprężają ścięgna. Dwa - w zimnych mięśniach ślamazarnie krąży krew, która w zwolnionym tempie karmi tlenem i składnikami pokarmowymi i na wolnych obrotach odbiera produkty przemiany materii.
Trzy - gdy jest zimno trzeba na plecach nosić te kilogramy koszulek, bluzek, swetrów i ciężkich jupek. Uzbiera się parę kilo dodatkowego balastu. Nie licząc torebki z niezbędnymi do życia akcesoriami typu błyszczyk, czy zeszłoroczne rachunki z banku.
Kręgosłup jest hedonistą. Nie trzeba mu dużo do szczęścia- lubi, żeby mu ciepło było, bo jest rozciągnięty i wyluzowany. Dużo ruchu, żadnych stresów! Stres działa jak zimno, dodatkowo trując hormonami. Nie może sie stresować i ziębnąć. Ergo - dla dyskopatów powinni organizowac turnusy rehabilitacyjne na Mauritiusie z gimnastyką w wodzie i opalonym egzotycznym masażystą płci męskiej (no, niech bedzie, dla mężczyzn masażystki topless sztuk dwie w palmowych spódniczkach). Turnus musi być bezstresowy, czyli wyjazd oczywiście bez rodziny. Czas pobytu - minimum 6 tygodni, pełna refundacja przez NFZ. Wybiera się ktoś ze mną?


Tymczasem oczekujący na turnus krajowcy powinni pomysleć o odzieży ochronnej i termoaktywnej. Żadnego wystawiania nerek i zakolczykowanych pępków na zimno!

Dzień zaczynamy od gimnastyki. Strój nie krępuje ruchów, nie plącze się między nogami i jest nader przewiewny:


Do biura i fabryk proponuję taki outfit:




Pod spodem luksiurna luziowa bluzeczka:


Spodnie również podkreślają naszą przynależność do kasty, a jakże:


  i wersja negatyw:


Pod spodem bielizna, oczywiście, nie zapominajmy o ciepłych skarpetach i podkoszulkach:




Dla kasty odmiennej hormonalnie zwis męski:






Nie zapominamy o podkreśleniu stanu odmiennego ciuszkiem 2 in 1 (dla tych, które chcą podkreślać ten fakt jeszcze bardziej lub dla  pań o kształtach obfitszych, aczkolwiek nie brzemiennych):

 

Wersja damska lub męska, w zależności co pokazuje USG:



Do tego buciki, bucikom poświęcony będzie osobny post, gdyż jestem fanatyczką butów. Gdybyście mnie kiedykolwiek chcieli czymś przekupiać, to pamiętajcie, że działają na mnie buty i tairamisu.

A wieczorem ubieramy się wieczorowo, czy gdzieś wychodzimy, czy nie, bez różnicy. Wyglądać wszak trzeba zawsze:






Na wieczorny spacerek ze zwierzęciem proponuję gustowne ubranko:


 No a potem inficik nocny, fosforyzujący, w razie gdyby zaostrzenie choroby przyszło po ciemku i spowolniło nasze ruchy po podłodze do prędkości ruchów robaczkowych jelit. Neonowe kolory zapobiegają stratowaniu leżących w zaskakujących miejscach przez domowników.



Po prostu MUST HAVE! :)

sobota, 5 października 2013

połknięta przez rurę, czyli wiem, co czuł Jonasz ;)

   Dyskopatia nie zabija, nie stanowi bezpośredniego zagrożenia życia, więc i podejście lekarzy do tej jednostki jest pobłażliwe. Gdy pierwszy raz wyrwało mi kręgosłup z korzeniami, a także przy drugim i kolejnym razie, lekarze, o ile w ogóle, kierowali mnie każdorazowo na badanie najtańsze, jakim jest rentgen. Jeśli się nie ma osteofitów, złamanego kręgosłupa, czy wbitej akurat sztachety, to badanie to jest chyba tylko badaniem ordynowanym pro forma, by pacjent czuł się zaopiekowany. Jest to badanie mało finezyjne i mało dokładne. Na zdjęciu RTG widać tylko i wyłącznie obniżenie przestrzeni międzykręgowych, a więc można wywnioskować dyskopatię. Nie widać jednak struktur, które chorują, a wniosek medyczny jest wysuwany pośrednio. Nie widać w jakim stanie są krążki, czy jest ucisk na rdzeń, nie widać opon, nerwów, nic.

Diagnostyka schorzeń kręgosłupa, w tym dyskopatii, którą głównie opiekuje się Kręgosłup Oralny obejmuje:

- RTG - rentgen
- KT - tomografia komputerowa
- MR - rezonans magnetyczny.

Kiedy przez kilkanaście lat wchłonęłam już na tyle dużo bekereli, że Małż mógł przy mnie czytać w nocy bez zapalania lampki nocnej, nadarzyła się nieoczekiwanie sposobność dostąpienia zaszczytu bliskiego spotkania trzeciego stopnia z urządzeniem do rezonansu magnetycznego.
Gdy odczekałam swoje (gdybym chorowała na coś uleczalnego, podejrzewam, że do badania przystąpiłabym już zupełnie zdrowa), zostałam poproszona o wypełnienie formularza kwalifikującego na badanie. Pytania o padaczkę, klaustrofobię (tu skłamałam, że nie mam, wiedziałam bowiem, że szczerość tu nie popłaca, a wręcz może mnie zdyskwalifikować), rozrusznik serca (niestety nie można odbyć badania z rozrusznikiem, no a bez też się ponoć nie da). O implanty pytanie było - prócz sztyftu pod koronką implantów brak, podobnież jak i silikonowych, niestety :/  Najgorsze pytanie dotyczyło wyrażenia mojej zgody na dożylne podanie środka cieniującego czyli kontrastu, jeśli by zaszła taka potrzeba. No i tu znowu zaczęłam się bać, że jeżeli nie wyrażę zgody, to znowu nie dostąpię łaski wejścia w trzewia urządzenia, albo, co gorsza, że badanie, owszem, odbędzie się, ale bez kontrastu to nic nie widać i żegnaj Genia. I bądź tu człowieku w zgodzie z własnymi przekonaniami i chęciami. Trochę się rozminęliśmy, ale mieliśmy jeden wspólny cel.


W końcu przyszła kryska na Matyska. Drzwi od gabinetu otworzyły się i na drżących nogach przestąpiłam próg wlokąc za sobą Małża. Stanowiliśmy doskonale medyczny przykład rodzeństwa syjamskiego o wspólnej dłoni. Pani doktor niestety odrąbała nas od siebie, kierując mnie ku przebieralni, a Małża zostawiając przed przebieralnią. Musiałam porzucić w niej tymczasowo odzienie, które miało w sobie metal, tj. spodnie, stanik, biżuterię, broń. Wyszłam li i jedynie w bluzeczce, z powiewająca pod spodem wolną piersią, w majtkach i butach. I oczywiście okularach. Krokiem japońskiej gejszy przycwałowałam ku kozetce aparatu, modląc się w duchu, żeby w tym żenującym odzieniu nie zarządzili nagle alarmu przeciwpożarowego i natychmiastowej ewakuacji. Miałam położyć się na wąskiej kozetce przypominającej wnętrze bobsleja, kierując głową ku dziurze. 

- Zaraz, zaraz, ja nie dam rady! Mam wjeżdżać z prędkością szarżującego ślimaka do tej niekończącej się tuby głową naprzód? Błagam, nie! Proszę mnie wwieźć nogami do przodu! Ja wiem, że tak to nieboszczyków, ale jeżeli moja głowa wygra w tych zawodach, to tak się skończy.
I drugi warunek - Małż musi być ze mną! Najlepiej jakby wjechał tam na mnie, ewentualnie pode mną. Jeżeli nie byłoby takiej możliwości, to musi stać przy wlocie! Jak to nie można przy wlocie? Promieniowanie magnetyczne? Aaaaa. Szkodliwe, powiada pani? E, chyba nie tak bardzo? No dobrze, to gdzie może stać? U wezgłowia? Acha, ok. Będę go widzieć? Nie? O jesuu. No dobra, ma stać za linią. Całe dwa metry od głowy. Bosz... 
Pani doktor zgodziła się na zmianę pozycji, na asystę Małża, a ulgę podkreślił spadający na podłogę głaz z mojego serca. Kolejny trzymał się mocno jak kamień żółciowy i dotyczył zdjęcia okularów. Bez okularów jestem jak niepewny kret. Niestety, wjazd w protezach ocznych był niemożliwy. Trudno, nie można mieć wszystkiego.

Zatem GO! Pod głową poduszeczka, kocyk na wierzchu, jadę. JADĘ!!!! Od razu skojarzyło mi się, że wjeżdżam do komory krematorium, pogrzebowy klimat podkreślał wyraziście Małż stojący u wezgłowia z nabożną miną i ściskanymi na padołku okularami jak pękiem kwiatów. Kiedy zaraz za moimi stopami i kolanami przyszła na połykanie moich ud przez rurę, doznałam nieodpartego wrażenia graniczącego z pewnością, że zaklinuję się tu na wieki i będą mnie wypychać z drugiej strony jak mortadelę. 

- Jesteś, Małżu?!- rozpaczliwy głos, scena jak z Casablanki.

- Jestem przy Tobie! - odkrzykuje Małż, walcząc z łopotem poł płaszcza, przekrzywiając kapelusz i poprawiając papierosa w kąciku ust ;)


Wjechałam caluśka. Z ledwością mogłam przekrzywić głowę, by zobaczyć, gdzie stoi Małż. Linia, za którą stał, zniknęła mi z pola widzenia pięć kilometrów wcześniej. Poczucie pustki, osamotnienia i narastająca panika krótkowidza. Nade mną rząd światełek jak w metrze i cichy szum chłodnego nawiewu. Chwila ciszy i... nagle wokół mnie rozszalało się Guantanamo. Jakby w rurę, w której spoczywały moje ledwo żywe szczątki doczesne waliło bejsbolami dziesięciu recydywistów, a pięciu skinów kiboli skakało po niej okutymi glanami. I tak przez okrąglutkie 20 minut. I przez te bite, nomen omen, 20 minut leciały mi po policzkach łzy, pewnie dlatego, że dmuchało mi prosto w oczy, a może tak wpływa na kanaliki łzowe pole magnetyczne ;). W dłoni ściskałam guziczek alarmowy, który miałam włączyć, gdy coś ze mną będzie nieteges. Do ostatniej sekundy walczyłam z sobą, czy już dzwonić po pogotowie, czy jeszcze zdzierżę tę agonię, w czasie której na przemian błogosławiłam konstruktora za montaż światła wewnątrz i nawiew świeżego powietrza oraz przeklinałam za całokształt wynalazku.

Wyjazd z rury należał do jednych z najszczęśliwszych momentów mojego życia, a widok Małża ucieszył mnie jak nigdy. Co te badania robią z ludźmi.

Bezpośrednio po badaniu mieliśmy w planie wyjazd do Makro. W Makro, jak w Makro. Zrobiliśmy migiem zakupy, płacimy, wychodzimy. A tu nagle jak nie zacznie piplotać bramka przy wyjściu! Zaraz pojawił się ochroniarz i sprawdza nam towar. Towar jednakże milczy. Przechodzi przez bramkę Małż, bramka jak zaklęta. Przechodzę ja - bramka wrzeszczy i świeci na czerwono. Byłam jedynym namagnesowanym produktem. Chyba powinnam przepełznąć nad tą rozmagnesowująca płytką przy kasie. I sądząc po gabarytach, kilkukrotnie.

***

Acha, wynik, no tak. Ortopeda obejrzawszy płytę CD z fascynującym filmem ze mną w roli głównej stwierdził, że hoho, mam RENTOWY kręgosłup. Ja tam widziałam tylko grube pokłady słoniny. Na zdjęciach, tak jak i w realu, są białe.